Była godzina jedenasta pięćdziesiąt osiem, a znajdujący się
w w sali, której okna były wciąż zasłonięte przez ciemne rolety Luke nadal
pogrążony był w wyjątkowo głębokim śnie. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie miał
w zwyczaju sypiać po czternaście godzin na dobę. Zazwyczaj wracał do domu
późno, kładł się w środku nocy lub ewentualnie nad ranem kiedy imprezował w
weekendy, po czym wstawał w południe. Tutaj działo się tak przez leki, które
dostawał. Były to głównie tabletki uspokajające oraz przeciwbólowe, przez które
stawał się senny.
- Dzień dobry, Luke. – do pomieszczenia niespodziewanie
wszedł doktor Adams, uprzednio delikatnie otwierając drzwi, gdyż spodziewał
się, że jego pacjent będzie jeszcze spał.
Blondyn mruknął coś niewyraźnie, po czym przekręcił się na
drugi bok i schował głowę pod brązowy, miękki koc tak, by nikt nie mógł go
ruszyć.
- Wracasz do domu, Luke. Przyniosłem twój wypis. – podszedł
do łóżka, odkrywając chłopaka. – Ubierz się. Twoi rodzice czekają na ciebie na
korytarzu. Nie chcesz przecież spędzić całego życia w szpitalu, prawda? –
mężczyzna zażartował. – Wszystko z tobą w porządku, więc nie musimy dłużej cię
tu trzymać. – dodał.
Luke leniwie i bardzo powolnie ściągnął z siebie przykrycie i
podniósł powieki, rozglądając się wokoło. Ziewnął głęboko, przetarł ręką
zmęczone oczy i spojrzał na stojącego nad nim lekarza.
- Mogę tu jeszcze zostać? – zapytał. - Do momentu, kiedy Ann
odzyska przytomność. – wyjaśnił.
- Nie wiemy kiedy się obudzi. – mężczyzna powiedział coś, o
czym Luke doskonale wiedział. Był świadomy tego, że dziewczyna może już nigdy
nie otworzyć oczu, jednak gdy taka myśl przychodziła mu do głowy, natychmiast
starał się jej pozbyć, przypominając sobie wszystkie miłe chwile spędzone z
brunetką. – Będziesz mógł ją odwiedzać, ale dobrze wiesz, że przebywanie przy
niej dwadzieścia cztery godziny na dobę nie ma sensu.
- Dla mnie ma. – szepnął cicho sam do siebie, tak by doktor
Adams go nie usłyszał.
Po kilku minutach zrezygnowany Luke wstał z łóżka i przebrał
się w ubrania, które wcześniej przyniosła mu mama. Miał mały problem z
założeniem koszulki, przez gips, w którym znajdowała się jego lewa ręka, ale po
jakimś czasie uporał się z tym i w pełni ubrany wyszedł na korytarz, zabierając
wcześniej wszystkie swoje rzeczy, by nic nie zostało w szpitalu. Na korytarzu
dostrzegł rodziców, cierpliwie czekających na niego.
- Wracajmy do domu. – oznajmiła matka kierując się w stronę
windy, która miała zawieźć ich na dół.
- Chcę ją jeszcze zobaczyć. – Luke bez słowa odszedł od
nich, zostawiając ich samych i nie zwracając na nic uwagi, udał się na trzecie
piętro do sali numer siedem, gdzie leżała Ann. Pospiesznie przeszedł pomalowany
na zielono, długi korytarz i już po chwili stał pod drzwiami. Chwycił za klamkę
i powoli wszedł do środka. Ujrzał dziewczynę, leżącą tak samo jak poprzedniego
dnia. Nic się nie zmieniła. Zamknięte oczy, spuchnięte usta, zabandażowane
czoło i ręce bezwładnie opadające wzdłuż jej smukłego ciała. Chłopak zerknął
jeszcze na monitor, na którym pokazany był puls Ann. Widział, że jej serce biło
naprawdę bardzo powoli i były momenty, w których obawiał się, że nagle się
zatrzyma. Na szczęście nic takiego się nie stało, pomimo tego, że dziewczyna
leżała w bezruchu, nie wykazując praktycznie żadnych funkcji życiowych. Słychać
było jedynie jej płytki oddech i dźwięk maszyn, do których była podłączona.
- Cześć, skarbie. – Luke podszedł do niej i chwycił
delikatnie jej dłoń, którą następnie pocałował. – Mam nadzieję, że dobrze się
czujesz. – zerknął na jej zamknięte oczy. – Ja dziś wychodzę ze szpitala,
wiesz? Ale nie martw się, będę przychodził tu codziennie. – rozmawiał tak jakby
dziewczyna go słyszała. - Nie zostawię Cię samej.
Spojrzał na nią po raz ostatni, po czym zaczął kierować się
w stronę wyjścia.
- Kocham Cię. – dodał jeszcze ściszonym głosem, zamykając
drzwi. Wszedł do windy i zjechał kilka pięter niżej, po chwili znajdując się
już na parterze, gdzie czekali na niego rodzice. W międzyczasie musiał do nich
dołączyć Ashton, bo Luke zauważył go stojącego i prowadzącego dyskusję z jakąś
pielęgniarką, którą zakończył kiedy go dostrzegł.
- Siema, stary! – Ash krzyknął i podbiegł do niego.
- Lekarze kazali byś jak najwięcej odpoczywał i żebyś w
najbliższym czasie nigdzie nie wychodził. – odezwała się matka, kiedy Luke
stanął obok niej.
- Nieważne. – machnął ręką, ignorując wszystkich i wychodząc
na zewnątrz.
- Co z Tobą? – spytał Ashton, kładąc dłoń na jego ramieniu i
sprawiając, by odwrócił się w jego stronę.
- Nic. – odparł, nadal patrząc w ziemię. Zrzucił rękę
przyjaciela i szybkim krokiem szedł do samochodu jego ojca, który stał na
parkingu kilkanaście metrów dalej. Poczekał kilka chwil, aż drzwi auta zostaną
odblokowane, po czym wsiadł do środka. Następnie dołączyli do niego rodzice i
Ash, ale Luke nawet na nich nie spojrzał. Wyjął telefon z kieszeni i zaczął
grać w różne bezsensowne gry, byle tylko zabić czas i jak najszybciej znaleźć
się w miejscu, w którym mógłby być sam. Potrzebował ciszy i spokoju. Nie był w
nastroju na rozmowę z kimkolwiek, dlatego denerwował się gdy ktoś się do niego
odzywał. Nagle spostrzegł, że jadą w przeciwnym kierunku do tego, w którym
znajdowało się mieszkanie jego i Ann.
- Gdzie my jedziemy? – zapytał, chowając komórkę z powrotem
do kieszeni.
- Do domu. – odpowiedziała mama, odwracając się do niego,
gdyż siedziała na przednim siedzeniu.
- Wydaje mi się, że do mnie jedzie się w tamtą stronę. –
wskazał ręką do tyłu.
- Na razie wracasz do nas. – odparł ojciec, wciąż pozostając
skupionym na drodze.
- Nie sądzę. – Luke warknął, zaciskając pięść.
- Tylko na kilka tygodni. – matka uśmiechnęła się do niego,
jednak widząc jego złość, jej mina od razu spoważniała.
- Wracam do siebie, zawróć, tato. – rozkazał, jednak
mężczyzna siedzący za kierownicą go zignorował. – Powiedziałem zawróć, do
cholery! – krzyknął, a jego twarz momentalnie poczerwieniała przez ogarniający
go coraz bardziej gniew.
- Luke, uspokój się. – wtrącił się siedzący obok niego
Ashton, jednak jego słowa niczego nie zdziałały.
- Nie rozumiesz co oznacza słowo „zawrócić”?! – blondyn
dalej wrzeszczał, ale rodzice nie dawali za wygraną i jechali dalej tam, gdzie
zaplanowali. – Przestańcie mnie traktować jakbym miał dwanaście lat! Jestem
dorosły i sam potrafię o siebie zadbać! Nie potrzebuję niczyjej pomocy,
zwłaszcza waszej. – powiedział, pogardliwie patrząc na wszystkich po kolei.
- Jedziesz z nami do domu, to już postanowione. – rzekła
matka, nawet nie odwracając się do niego, co miało oznaczać, że jego zdanie nie
ma na nich żadnego wpływu.
Po kilku minutach Luke odpuścił i ponownie ignorując
wszystkich i wszystko, wpatrywał się w okno. Był zdenerwowany tak bardzo jak
nigdy dotąd. Przyglądał się mijającym ich samochodom, przechodzącym po ulicach
ludziom. Zauważył kilka szczęśliwych par trzymających się za ręce,
przytulających, śmiejących się, jedzących lody. Szybko jednak odwracał od nich
swoją uwagę, gdyż w jego głowie pojawiała się Ann, która wciąż walczyła o
życie, podczas gdy on wracał do domu, zostawiając ją tam zupełnie samą.
Po trwającej kilkanaście minut podróży, Luke dostrzegł, że
wyjechali już z centrum Nowego Jorku i znaleźli się na przedmieściach, gdzie w
jednej z najspokojniejszych dzielnic stał dom jego rodziców, z którego
wyprowadził się kilka miesięcy temu. Miło wspominał to miejsce, ponieważ jak na
razie spędził tam większość swojego życia. Ojciec wjechał na podjazd, po czym
zatrzymał auto. Wyszedł na zewnątrz, podchodząc do tylnych drzwi, za którymi
siedział Luke. Chciał mu pomóc, ze względu na jego rękę znajdującą się w
gipsie.
- Dzięki, ale sam sobie poradzę. – chłopak zaprotestował i
pospiesznie wysiadł z samochodu. Podszedł do drzwi wejściowych i niecierpliwił
się, aż matka mu je otworzy. Gdy w końcu się doczekał, szarpnął z całej siły za
klamkę i udał się schodami na górę, gdzie po lewej stronie znajdował się jego pokój,
który zamieszkiwał przez ostatnie dziewiętnaście lat swojego życia. Wszedł do
środka i zobaczył, że nic się nie zmieniło od momentu, w którym się
wyprowadził. Ten sam niebieski kolor ścian, dywan rozłożony na środku,
dziesiątki plakatów porozwieszanie na szafkach, ramki ze zdjęciami stojące na
półkach oraz książki, których nikt nie posprzątał, pomimo tego, że Luke
ukończył szkołę średnią kilka miesięcy temu. Podszedł do łóżka i rzucił się na
nie, chowając twarz w poduszkę. Wcześniej jednak zamknął drzwi na klucz, by
nikt nie wszedł i nie zakłócał jego spokoju, którego tak bardzo potrzebował.
Sam nie był do końca pewien, dlaczego jego nastrój i całe nastawienie do
otaczającego go rzeczywistości, tak nagle uległo zmianie. Zawsze był osobą
radosną, pełną życia, lubiącą spędzać czas z ludźmi. Od dnia wypadku zamknął
się w sobie, nie chciał z nikim rozmawiać oraz był bardzo przygnębiony. Wyrzuty
sumienia nadal go dręczyły i z każdą chwilą coraz ciężej było mu się z nimi
uporać, dlatego jego cierpienie się zwiększało. Poza tym został zabrany w
miejsce, w którym nie chciał być. Był przekonany, że po opuszczeniu szpitala
wróci do swojego własnego mieszkania.
Na zegarze wybiła godzina piętnasta, a Luke nadal leżał bez
ruchu, ciągle wpatrując się w sufit. Kilkakrotnie był wołany przez matkę lub
ojca, jednak ignorował ich, nie zamierzał schodzić na dół i zaczynać z nimi
jakiejkolwiek rozmowy. Nie chciał by zadawali mu setki niepotrzebnych pytań
dotyczących wypadku, na które nie chciał udzielać odpowiedzi.
- Luke, otwórz drzwi, przyniosłam obiad. – do jego uszu
dobiegł dźwięk głosu jego mamy, stojącej za drzwiami. Nie zareagował na jej
słowa i nawet się nie poruszył, znajdując się w tej samej pozycji od dobrych
kilku godzin. – Luke, proszę. – kobieta nalegała, dalej, jednak bezskutecznie.
– Wszystko w porządku? – zapytała ze zmartwieniem, ponieważ nie słyszała
żadnych dźwięków dochodzących z pokoju jej syna i obawiała się, że coś mogło
być nie tak.
- Nie jestem głodny. – chłopak odpowiedział jej w końcu po
paru, dłuższych chwilach. Matka odetchnęła z ulgą słysząc jego głos. Kobieta
postawiła talerz z jedzeniem pod jego drzwiami i nie nalegała dalej na wpuszczenie
jej do środka, ponieważ wiedziała, że
syn i tak zignoruje jej prośby. Po chwili odeszła i udała się do kuchni.
Nastał wieczór. Luke dalej leżał na swoim dużym łóżku, tym
razem jednak podrzucając do góry małą piłkę, którą znalazł pod poduszką. Stracił
poczucie czasu, pogrążając się w rozmyślaniach o tym co się wydarzyło, ale i o
tym jak dalej będzie wyglądać jego życie bez niej. Nagle gwałtownie wstał i
zaczął szukać swojego telefonu, który jak się po chwili okazało, leżał na
biurku. Chwycił go i pospiesznie wybrał numer do jednego ze swoich najbliższych
przyjaciół.
- Halo? – usłyszał, zaspany głos swojego kolegi.
- Mike? – upewnił się, czy to aby na pewno on.
- Tak. Coś się stało, Luke? – chłopak zapytał, ziewając.
- Mam do ciebie małą prośbę. Mógłbyś po mnie przyjechać?
- Kiedy?
- Teraz.
- Będę za dziesięć minut. – odpowiedział, a na jego słowa na
ustach blondyna pojawił się niewielki uśmiech. Wiedział, że na Michael’u zawsze
można polegać i tym razem również się nie zawiódł.
- Dzięki. – Luke rozłączył się, po czym zaczął szukać bluzy,
którą mógłby założyć, gdyż na dworze o godzinie dwudziestej trzydzieści zrobiło
się już chłodno. Znów miał mały problem z ubraniem się. Mimo tego, że minęło
już pięć dni, on nadal nie mógł przyzwyczaić się do gipsu, w którym znajdowała
się jego lewa ręka. Po paru minutach zasunął swoją czarną bluzę i zarzucił
kaptur na głowę, zakrywając swoje nieułożone blond włosy, które sterczały we
wszystkich możliwych kierunkach. Zbiegł pospiesznie po schodach, które zaczęły
skrzypieć pod jego ciężarem. Zaklął w myślach, że narobił tyle hałasu i
wszystkie osoby przebywające w domu zapewne go usłyszały.
- Luke, gdzie idziesz? – matka chłopaka natychmiast, nie
wiadomo skąd pojawiła się przed nim, zasłaniając mu drzwi wyjściowe swoim ciałem.
– Nie wolno ci nigdzie wychodzić, zapomniałeś?
- Michael na mnie czeka. Chcę z nim pogadać. – skłamał, nie
patrząc jej w oczy.
- Tylko wróć za chwilę.
Kobieta uwierzyła mu i udostępniła wyjście na zewnątrz. On
natomiast nie zwracając na nią uwagi, wybiegł na zewnątrz. Kilka sekund później
na podjeździe znalazł się samochód jego przyjaciela. Szybko wsiadł do niego,
zatrzaskując za sobą drzwi.
- Siema, co się… - zaczął Michael, lecz zdenerwowany Luke
nie pozwolił mu skończyć zdania.
- Wieź mnie do szpitala, natychmiast. – rozkazał, zapinając
pas bezpieczeństwa.
- Ale…
- Nie pytaj, tylko jedź, do cholery! – krzyknął, uderzając
pięścią w deskę rozdzielczą.
- Wyluzuj. – powiedział Mike, odpalając auto i wyjeżdżając
na drogę.
Po kilku minutach jazdy w absolutnej ciszy, byli na miejscu.
Luke spojrzał nerwowo na zegarek i zaczął biec w stronę wejścia. Miał bardzo
złe przeczucie i wmawiał sobie, że coś złego stało się z Ann, dlatego
natychmiast potrzebował ją zobaczyć, by upewnić się, że wszystko jest w
porządku.
- Przykro mi, ale po godzinie dwudziestej pierwszej nie
można odwiedzać chorych. – w drzwiach zatrzymała go jedna z pielęgniarek.
- Nie obchodzi mnie to, moja dziewczyna leży nieprzytomna i
muszę do niej iść, więc proszę zejść mi z drogi. – warknął na nią, jednak ona
wciąż blokowała mu przejście.
- Proszę stąd wyjść i wrócić rano, przykro mi. – wyjaśniła
mu ze spokojem w głosie, by nie rozzłościć go jeszcze bardziej.
- Kurwa. – powiedział cicho sam do ciebie, kopnął w ścianę, po
czym odwrócił się i wrócił do samochodu, w którym czekał na niego Michael.
Szarpnął drzwi i szybkim ruchem wsiadł do środka, nie odzywając się ani słowem
do siedzącego obok przyjaciela.
Mike nie zadawał żadnych pytań, ponieważ widział w jakim
nastroju był Luke. Nie chciał żadnych krzyków i awantur w drodze do domu. Gdy dojechali,
blondyn wysiadł, rzucając ciche „do zobaczenia” do Michael’a, po czym trzasnął
drzwiami i udał się z powrotem do domu. Wbiegł schodami na górę, ponownie
robiąc hałas, jednak ty razem się tym nie przejął. Ogarnęła go złość i
zdenerwowanie. Zakluczył drzwi i pierwszą rzeczą jaką zrobił po wejściu, było
kopnięcie szafki stojącej przy łóżku. Uderzył w nią naprawdę mocno. Syknął z
bólu i rzucił się na łóżko. Leżał przez kilka dłuższych chwil, a nagle do jego
głowy wpadł kolejny, głupi pomysł. Wiedział, że to nie pomoże mu w jego
ciężkiej sytuacji, wiedział, że już kiedyś miał z tym problem, ale miał
nadzieję, że choć na moment ukoi jego ból i ogromne cierpienie. Podszedł do
dużej szafy, sięgnął na samo dno po swój plecak, który nosił chodząc jeszcze do
liceum. Na dnie znajdowała się butelka whisky, którą kiedyś kupili razem z
Ashton’em, mając zamiar upić się do nieprzytomności, z racji tego, że udało im
się zdać końcowe egzaminy. Obrócił ja kilka razy w dłoniach, czytając etykietę
i oglądając zawartość.
- Pieprzyć to. – powiedział sam do siebie, odkręcił
zakrętkę, po czym przechylił butelkę tak, że jej zawartość powoli dostawała się
do jego gardła, powodując przyjemne, ciepłe uczucie w żołądku.
________________________________________________________
lubię ten rozdział, nie wiem czemu.
dziękuję za wyświetlenia i komentarze.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
to naprawdę ważne dla mnie, więc poświęćcie minutkę na kilka słów od siebie.
przypominam o zakładce INFORMOWANI w której możecie zostawić swój username z twittera a ja poinformuję was o nowym rozdziale.
Idealny :))
OdpowiedzUsuńMartwię się o ten pochopny czyn Luke'a
Mam nadzieję że Ann za niedługo się wybudzi
/ @awh_boobear
Ja tez lubie ten rozdzial, byl bardzo dobry. Zastanawiam sie nad przeczuciem Luke'a co do stanu Ann. Mam nadzieje, ze szybko sie wybudzi.
OdpowiedzUsuńcudo *.*
OdpowiedzUsuńSuper. Chce żeby Ann się obudziła
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten rodzial i czekam na następny <3 /@xsomerhalderowa
OdpowiedzUsuńDołączam do grona obserwatorów. Również piszę fanfica, ale o Bring Me the Horizon... lecz główna bohaterka znalazła się w podobnej sytuacji, taki zbieg okoliczności.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, będę wracać i nie będę promować mojego bloga kosztem Twojego. Życzę weny :D
Super, ja chce juz nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać co będzie dalej ;)
OdpowiedzUsuńTrochę się martwię o Luke'a, mam nadzieję, że Ann się obudzi w następnym rozdziale, czekam na kolejny rozdział. xx / @h3mmings96
OdpowiedzUsuńCiekawie. Niepokoję się co do Luke'a, ale mam nadzieję że wszystko będzie dobrze. Mam też nadzieję, że chociaż stan Ann się poprawi. Czekam na next. Rozdział świetny. Ciekawie piszesz. Chce się czytać to opowiadanie, a co najważniejsze nie zanudzasz :)
OdpowiedzUsuńO matko zajebisty tylko błagam niech Ann już się obudzi xx
OdpowiedzUsuńŚwietny blog! ♥
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego
http://she-ran-to-keep-her-secret.blogspot.com/
Pozdrawiam! :)