poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 8



Po tygodniu od odzyskania przytomności Ann czuła się już dobrze. Rany powoli zaczęły się goić a siniaki znikały z jej ciała jeden po drugim. Wszystko zmierzało ku lepszemu. Niestety jednak pamięć nie wróciła. Dziewczyna była przekonana, że ma piętnaście lat, wciąż chodzi do szkoły a jej jedynym przyjacielem jest Ashton, którego to poznała będąc jeszcze w przedszkolu. W jej głowie nie było nawet jednego wspomnienia dotyczącego Luke’a. Ich pierwsze spotkanie, pierwsza randka, wspólny wyjazd na wakacje oraz setki innych wydarzeń po prostu przepadły. Zniknęły na zawsze z jej umysłu i nic nie wskazywało na to, że  mają powrócić. Lekarze stwierdzili rozległą amnezję, przez obrażenia mózgu, których doznała w trakcie wypadku. Powiedzieli otwarcie, iż szanse na przywrócenie pamięci są jak jeden do miliona.
Tego dnia Ann miała zostać wypisana ze szpitala oraz miała wrócić do domu, po całym miesiącu spędzonym poza nim. Gdy matka opowiadała jej o wypadku i o tym jak przez trzy tygodnie była nieprzytomna, brunetka nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę. Były chwile, w których po prostu wątpiła w jej słowa i uznawała, że to wszystko co mama jej przekazuje to stek bzdur.
- Ann, jak się dziś czujesz? – do pomieszczenia wszedł lekarz, którego dziewczyna zdążyła już poznać, gdyż był stałym gościem w jej sali.
- Dobrze, doktorze. – odpowiedziała, posyłając mężczyźnie uśmiech. – Głowa już coraz mniej mnie boli. – dodała.
- Przyniosłem twój wypis. – podał dziewczynie plik kartek, na których wypisana była między innymi lista przeróżnych leków, które Ann miała brać przez następne dni. – Widzimy się na wizycie kontrolnej w przyszłym tygodniu.
- Tak. – brunetka skinęła głową, po czym przerzuciła przez ramię torebkę, którą przyniosła jej mama. Wcześniej spakowała do niej wszystkie rzeczy, sprawdzając następnie kilkakrotnie czy aby na pewno nic nie zostało w szpitalu. Bywała czasami zapominalska, dlatego wolała się upewnić, zwłaszcza po tym jak jej mózg ucierpiał po wypadku. – Możemy już iść, mamo. – powiedziała, wskazując ręką na drzwi.
Kobieta chwyciła jej dłoń i obie zaczęły kierować się do wyjścia, uprzednio żegnając się z lekarzem. Jednak opuszczenie sali numer siedem zostało im uniemożliwione przez nagłe wtargnięcie do środka jasnowłosego chłopaka. Ann widywała go kilkakrotnie przez ostatni tydzień. Nigdy do niej nie podchodził. Po prostu siedział w poczekalni lub zaglądał do środka sali przez szybkę w drzwiach. Przerażał ją nieco. Wiedziała, że na imię ma bodajże Lucas i jest tym, który podobno był jej chłopakiem przez ostatnie trzy lata. Dziewczyna nie wierzyła w te słowa, które wydawały jej się wręcz absurdalne. Uznała, że skoro rzekomo była w nim zakochana do szaleństwa, to nawet amnezja nie byłaby w stanie sprawić, żeby go zapomniała. Dlatego starała się go ignorować, nie chcąc mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu, ponieważ z jej punktu widzenia był on osobą natrętną, w dodatku bardzo dziwną. Jego oczy wiecznie były podkrążone a włosy ułożone w nieładzie, zupełnie jakby dopiero co wstał z łóżka. Przypominał jej narkomana, albo alkoholika.
- Ann? – odezwał się, patrząc jej prosto w oczy.
- Lucas? – dziewczyna odpowiedziała, unosząc go góry jedną brew.
- Luke, jestem Luke. – szybko ją poprawił, ale ona zdawała się w ogóle nie reagować na jego słowa. Zastanawiała się czego ten szaleniec może od niej chcieć.
- Nieważne, a teraz przepraszam, ale chcemy wyjść. – wyminęła go i chwyciła za klamkę, by otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz.
- Ann, zaczekaj. – Luke złapał ją za ramię, ale ona szybko zrzuciła z siebie jego dłoń. – Wracasz do naszego mieszkania? – spytał.
- Słucham? – dziewczyna zdziwiła się. – Jakiego naszego mieszkania?
- Tego na Brooklynie, w którym mieszkamy od trzech miesięcy. – wyjaśnił.
- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz, Lucas. – spojrzała na niego zdezorientowana jego słowami.
- Luke. – ponownie ją poprawił.
- Wracam z rodzicami do domu, więc byłabym wdzięczna, gdybyś pozwolił mi stąd wyjść.
- Proszę, wróć ze mną. Może wtedy przypomnisz sobie wszystko. Proszę Cię, Ann. – chłopak desperacko zaczął ją błagać, lecz ona wciąż pozostawała niewzruszona całą tą sytuacją.
- Nie pojadę do domu z kimś kogo nie znam, wybacz. - przeszła obok niego a już po chwili znalazła się na korytarzu, czekając na swoją matkę, która pozostała w sali z Lukiem. Do jej uszu dobiegł dźwięk rozmowy więc postanowiła posłuchać o czym dyskutują.
- Pani Hastings, proszę. Musi jej pani pozwolić jechać ze mną. – dalej nalegał. – Kiedy zobaczy nasze mieszkanie może jej pamięć zacznie wracać. Może sobie mnie przypomni, może znów będzie mnie kochać… - mówił, a jego głos coraz bardziej się łamał, co powodowało, że Ann zaczęło robić się go żal. Było jej przykro z jego powodu, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Przykro mi, Luke, ale wiesz, że w tej chwili to niemożliwe. – kobieta odparła. – Na razie wróci z nami. Lekarze mówią, że szanse na odzyskanie pamięć są małe, ale nadzieja wciąż jest, więc jedyne co nam pozostaje to wiara w to, że kiedyś będzie tak jak dawniej.
- Ale ja nie mogę bez niej żyć. – kiedy mówił te słowa, Ann poczuła ukłucie w sercu. Zaczęła zauważać, że to co wcześniej mówiła jej matka być może było prawdą. Może go kochała, może była z nim szczęśliwa. Jednak w tej chwili miało to dla niej małe znaczenie, gdyż ostatnimi wspomnieniami w jej głowie były wydarzenia mające miejsce cztery lata temu. Nie pamiętała niczego co działo się później. Nie pamiętała, że w jej życiu był ktoś taki jak Luke Hemmings.
Po kilku chwilach matka opuściła salę. Ann dostrzegła na jej policzkach mokre ślady po spływających po nich łzach. Zastanawiała się dlaczego kobieta płakała. Chwyciła mamę za rękę i zaczęła prowadzić ją w kierunku drzwi wyjściowych. Kiedy była już przy głównym wyjściu ze szpitala, dostrzegła znajomy samochód, należący do jej ojca. Tuż przy pojeździe stał jej najlepszy przyjaciel – Ashton. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok i widząc go, zaczęła do niego biec. Chłopak czekał na nią z otwartymi ramionami, w które brunetka po chwili wskoczyła, mocno tuląc się do blondyna. Tęskniła za nim, pomimo tego, że nie widziała go zaledwie od dwóch dni. Ash był dla niej jedną z najważniejszych osób w jej życiu, przyjacielem, który wspierał ją w każdej sytuacji. Wcześniej taką osobę zastępował jej Luke, ale Ann niestety o tym nie pamiętała.
- Annie. – Ashton krzyknął radośnie, kiedy trzymał przyjaciółkę w swoich ramionach. Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc jak zdrobnił jej imię. – Jak się czujesz? – spytał, stawiając ją z powrotem na ziemi.
- Dobrze. Cieszę się, bo wracam do domu. – odparła radośnie.
- Do którego? – chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
- Do mojego. – odpowiedziała. – To znaczy do rodziców. – sprostowała, wiedząc, że Ash ma na myśli mieszkanie, które jeszcze w zeszłym miesiącu, jak twierdzi jej matka, wynajmowała z Lukiem.
- Naprawdę go nie pamiętasz? – Ash zapytał.
- Kogo?
- Luke’a.
- Niestety nie. – odpowiedziała, kręcąc przecząco głową.
Mina jej przyjaciela od razu stała się zgorzkniała. W sekundę uśmiech znajdujący się na jego twarzy przerodził się w grymas. Ann coraz bardziej czuła się źle z tym, że nie mogła odzyskać utraconych wspomnień. Chciała wiedzieć co takiego działo się przez te zapomniane przez nią lata. Zastanawiała się czy więź, którą była połączona z Lukiem była naprawdę aż tak silna jak wszyscy mówią.
- Lepiej już jedźmy. – odezwała się nagle matka, na co Ann aż podskoczyła, gdyż wcześniej pogrążyła się we własnych myślach.
Otworzyła tylne drzwi i powoli wsiadła do środka. Obok niej usiadł Ashton. Chłopak przybliżył się do niej i delikatnie ujął jej dłoń, gładząc jej skórę.
- Wszystko będzie dobrze. – szepnął jej do ucha.
Ann przekręciła głowę w stronę okna i wyjrzała przez nie. Rozglądała się przez chwilę, aż jej wzrok w końcu zatrzymał się na sylwetce osoby, która stała przy drzwiach wyjściowych. Pomimo odległości, doskonale widziała jego twarz i oczy, które z bólem patrzyły na samochód, w którym siedziała. Posłała mu ciepły uśmiech oraz machnęła lekko ręką do niego. On jedynie spuścił głowę w dół, zarzucił kaptur  i odszedł w przeciwnym kierunku.

*

Nie wierzył, że to wszystko działo się naprawdę. Nie chciał w to wierzyć. Wciąż wmawiał sobie, że to tylko koszmar, z którego nie może się wybudzić. A kiedy już mu się to uda, wszystko wróci do normy i znów będzie szczęśliwy razem z Ann. Gdy wcześniej był w jej sali, gdy dziewczyna miała zamiar opuścić szpital, widział, że sposób w jaki na niego patrzyła nie był taki sam jak jeszcze kilka tygodni temu. Obojętność, strach, dezorientacja. Nie było tam miejsca na miłość.
Przez ostatnie siedem dni nie rozmawiał z nią, ponieważ najzwyczajniej nie był w stanie zebrać w sobie tyle odwagi. Postanowił dać sobie i jej trochę czasu na przywyknięcie do całej tej trudnej sytuacji, z której za wszelką cenę chciał znaleźć wyjście. Niestety nie potrafił. Nic nie mogło przywrócić pamięci jego dziewczynie. Jedyne na co mógł liczyć to cud, choć podświadomie powoli przestawał wierzyć i tracił nadzieję, że jeszcze kiedyś go pokocha tak jak wcześniej.
Było mu przykro, że Ann pamiętała jego najlepszego przyjaciela, a jego samego nie. Wiedział, że znała Ashtona od dzieciństwa, więc logicznym było to, że teraz on jest dla niej ważniejszy. Jednak nie mógł się z tym pogodzić. Tak bardzo chciał być na jego miejscu. Gdy widział jak dziewczyna wskoczyła w jego ramiona na parkingu, jego serce przepełniło się ogromnym bólem, a z oczu mimowolnie wypłynęło mu kilka pojedynczych łez, które szybko otarł rękawem bluzy. Stał i obserwował wszystko z daleka, nie chcąc się zbliżać, gdyż wiedział, że jego starania i tak pójdą na marne, a Ann nie przypomni go sobie. Kiedy zauważył jak delikatnie się do niego uśmiechnęła gdy odjeżdżała, nie wytrzymał. Nie był w stanie dłużej na to patrzeć, dlatego też szybko odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Podszedł do zaparkowanego z drugiej strony budynku samochodu. Gips z jego ręki został już zdjęty, więc Luke mógł prowadzić auto, należące do jego ojca, gdyż jego własne zostało całkowicie zniszczone podczas wypadku. Odpalił silnik i powoli wyjechał na zatłoczoną jezdnię. Przez cały czas skupiony był na drodze, chcąc odgonić od siebie wszystkie wspomnienia dotyczące Ann, które kłębiły się w jego myślach.
Po dwudziestu minutach dotarł na miejsce. Wprowadził auto do garażu i wszedł domu. Standardowo zastał matkę i ojca siedzących w kuchni i zaciekle o czymś rozmawiających. Zakaszlał chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. Oboje równocześnie spojrzeli na niego.
- Wracam do mojego mieszkania. – oznajmił stanowczo.
- Nie ma mowy. – matka powiedziała.
- Gówno mnie obchodzi wasze zdanie. – syknął, posyłając im groźne spojrzenia.
- Nie tym tonem, Luke! – ojciec zdenerwował się.
Chłopak westchnął głęboko i policzył w myślach do dziesięciu chcąc się uspokoić, ponieważ jeśli by tego nie zrobił, mogłoby dojść nawet do rękoczynów.
- Jestem dorosły i sam podejmuję decyzje. – rzekł już nieco łagodniejszym tonem. – A teraz wybaczcie, ale idę się spakować. – zignorował ich i zaczął wchodzić po schodach na piętro, gdzie znajdował się jego pokój.
- Luke, nawet o tym nie myśl! Zostajesz tutaj z… - matka krzyczała, ale on zamknął drzwi, by nie musieć dalej słuchać jej natrętnego głosu.
Wyjął dużą torbę i zaczął wrzucać do niej swoje rzeczy. Nie bawił się w układanie ich, gdyż nie chciał tracić czasu. Kiedy skończył zasunął suwak i wyszedł na korytarz, nie upewniając się nawet czy wziął wszystko. Nie miał zbyt wielu rzeczy, ponieważ część z nich wciąż znajdowała się w jego mieszkaniu. Kiedy schodził po schodach, specjalnie robił to tak głośno, żeby rodzice mogli go usłyszeć. Gdy znalazł się w przedpokoju, z dużym hukiem upuścił torbę na podłogę, po czym zaczął zakładać buty.
- Luke, proszę. – matka pojawiła się nagle przy nim.
- Nie. – odpowiedział.
- Zostań jeszcze kilka tygodni u nas. – kobieta dalej nalegała, jednak dla niego jej błagania nic nie znaczyły.
- Nie. – odparł obojętnie, kończąc wiązać sznurowadła, po czym chwycił leżącą przy jego nodze torbę i wyszedł na zewnątrz.
Jego mieszkanie znajdowało się kilka kilometrów dalej, więc pójście pieszo nie wchodziło w grę, tak samo jak jazda metrem czy autobusem, gdyż ze swoją dużą torbą byłoby to dość kłopotliwe. Wyciągnął więc telefon z kieszeni i szybko wybrał numer z listy ostatnio używanych kontaktów.
- Halo? – znajomy głos odezwał się po kilku sekundach.
- Ash, potrzebuję, żebyś mnie gdzieś zawiózł. – Luke wyjaśnił.
- Wybacz, ale w tej chwili nie mogę.
- Dlaczego?
-Bo jestem… - zrobił krótką pauzę. – Jestem u Ann.
Słysząc słowa swojego przyjaciela, Luke od razu się rozłączył, nie będąc w stanie dalej prowadzić tej rozmowy. Nieprzyjemne kłucie w sercu, pojawiające się za każdym razem przy dźwięku jej imienia ponownie powróciło. Nie mógł pogodzić się z tym, że to Ashton z nią przebywał. To powinien być on, on powinien ją teraz przytulać, pocieszać, mówić jej jak bardzo ją kocha. Jednak było to niemożliwe.
Zacisnął dłonie w pięści i po raz kolejny wziął głęboki wdech w celu uspokojenia ogarniających go coraz to bardziej emocji. Znów wybrał numer z listy kontaktów, tym razem jednak do kogoś innego.
- Calum, przyjedź po mnie. 

____________________________________________________

ktoś w ogóle to czyta? :c

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 7



Dwadzieścia jeden dni minęło od wypadku. Całe trzy, długie i wyjątkowo męczące tygodnie. Wszystko pozostawało bez zmian. Luke Hemmings – dawniej pełen życia dziewiętnastolatek, dziś upadł na samo dno. Nie był już tym samym człowiekiem co wcześniej. Nie potrafił poradzić sobie z tym co się stało. Ciągle obwiniał samego siebie, całkowicie przestał się odzywać, nie wychodził z pokoju nawet, żeby zjeść. Również w szpitalu przebywał coraz mniej czasu, ponieważ nie mógł znieść widoku nieprzytomnej Ann. Z dnia na dzień tracił nadzieję na to, że kiedyś wszystko wróci do normy, że jego dziewczyna się obudzi i dalej będzie wiódł razem z nią szczęśliwe życie. Jego pesymistyczne nastawienie do otaczającego go świata powodowało, że chłopak wmawiał sobie, że nic już nigdy nie będzie tak jak dawniej a on na zawsze pozostanie samotny i nie odnajdzie swojego szczęścia.
Każdego dnia do Luke’a przychodzili przyjaciele. Jego matka starała się, by ktoś miał go na oku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, gdyż nie chciała by znów uciekł z domu i żeby musiała odbierać go nieprzytomnego z jego własnego mieszkania. Kobieta była wdzięczna Ashton’owi za to, że wtedy udzielił mu pomocy a następnie po nią zadzwonił. Kto wie, co mogłaby się stać, gdyby go wtedy tam nie było.
Luke nie zwracał uwagi na to, że ktoś przebywał z nim w jednym pokoju. Leżał odwrócony głową do ściany i nie odzywał się ani słowem. Przyjaciele jednak nie opuścili go w tej trudnej sytuacji. Zmieniali „warty” co kilka godzin, tak by chłopak nie był sam ani przez krótką chwilę. Bali się o niego. Wiedzieli, że pod wpływem emocji może być zdolny do zrobienia jakiegoś głupstwa. Nie chcieli go stracić, ponieważ był on dla nich jak brat. Tego popołudnia to Ashton miał spędzić z Lukiem kilka godzin aż do późnego wieczora. Pojawił się w domu Hemmingsów, przywitał się, po czym udał się na piętro, gdzie znajdował się pokój jego przyjaciela. Zapukał, ale nie słysząc żadnego odzewu delikatnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Nic się nie zmieniło od poprzedniego dnia. Luke leżał na swoim łóżku odwrócony tyłem do niego, totalnie go ignorując. Ash jednak nie miał mu tego za złe, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, przez co przechodzi i jak bardzo jest mu ciężko.
- Cześć, Luke. – powiedział, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na obrotowym krześle stojącym przy biurku i spojrzał na swojego przyjaciela. – Jak się czujesz? – spytał, nie licząc na żadną odpowiedź. Luke wciąż pozostawał w bezruchu, jakby spał. – Powiedz coś, proszę. Cokolwiek, chociaż jedno słowo. – Ash dalej mówił, ale jego słowa niczego nie zdziałały. Czuł się jakby rozmawiał ze ścianą.
Cisza wypełniła całe pomieszczenie, w którym się znajdowali. Słychać było jedynie ich oddechy.  Ashton zaczął wybijać jakiś nieznany rytm na blacie biurka, po czym wpadł na pewien pomysł. Wiedział, że Luke uwielbiał muzykę. Często widywał go grającego na swojej gitarze, czy śpiewającego. Pomyślał, że może to choć odrobinę poprawi jego nastrój. Uruchomił laptopa stojącego obok, po czym zaczął szukać odpowiedniej piosenki. Po chwili znalazł, ustawił dźwięk na odpowiednią głośność  i włączył utwór. Spokojna melodia zaczęła rozbrzmiewać po całym pokoju. Ash spojrzał na Luke’a, który się poruszył. Zauważył, że zaciska dłoń w pięść.
- Wiem, że lubisz tą…
- Wyłącz to. – Luke odezwał się zachrypniętym głosem, wciąż pozostając w tej samej pozycji.  
- Ale myślałem, że…
- To źle myślałeś. – blondyn ponownie mu przerwał.
Pomimo całej tej sytuacji, Ashton był zadowolony, ponieważ udało mu się sprawić, że Luke po tylu dniach milczenia w końcu coś powiedział. Nie chcąc go zbytnio denerwować, wyłączył piosenkę i odłożył laptopa na miejsce.
Ponownie nastała martwa cisza, w której siedzieli przez następne dwie godziny. Nagle niespodziewanie do pokoju wpadła matka Luke’a. W jej oczach widać było ogromne przerażenie, a ona cała zaczęła drżeć.
- Musimy jechać do szpitala! – krzyknęła.
Na jej słowa Luke zerwał się z miejsca, jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Wiedział, że coś się stało. Bał się usłyszeć to co miała mu zaraz powiedzieć jego mama.
- Co się stało? – odezwał się Ash, również wstając z miejsca i ze zdezorientowaniem spojrzał na panią Hemmings.
- Chodzi o Ann. – kobieta powiedziała, po czym zakryła usta dłonią a z jej oczu wypłynęło kilka łez. – Musimy jechać, natychmiast.
Luke wybiegł z pokoju jako pierwszy. Pokonał schody dosłownie sekundę, a po chwili już stał na dworze czekając aż jego matka wyprowadzi samochód z garażu. Był przerażony. Nie wiedział czego ma się spodziewać, ale obawiał się najgorszego. Gdy auto znalazło się na podjeździe razem z Ashton’em pospiesznie wskoczyli do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Pani Hemmings zawsze jeździła zgodnie z przepisami, jednak w tej sytuacji musiała przekroczyć dozwoloną prędkość, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Gdy dojechali na miejsce, Luke ponownie jako pierwszy wysiadł na zewnątrz i z zawrotną prędkością zaczął biec do windy, która miała zawieźć go na trzecie piętro. Wciskał przycisk ze strzałką, a drzwi nadal się nie otwierały. W końcu zaczął walić ręką z całej siły w zielony guzik, a po chwili winda przyjechała. Wszedł do środka nie czekając na matkę i Asha, nacisnął trójkę i czekał aż drzwi ponownie się otworzą. Kiedy znalazł się już na zielonym korytarzu, pod drzwiami do sali numer siedem zastał płaczących rodziców Ann. Czym prędzej podbiegł do nich.
- Co się dzieje?! – wykrzyczał zdyszany przez wcześniejszy bieg.
Pani Hastings podniosła wzrok, spojrzała na chłopaka i pokręciła głową, podczas gdy z jej oczu mimowolnie zaczęły wypływać rzeki łez.
- Jej serce się zatrzymało. – odezwał się siedzący tuż obok ojciec Ann, wiedząc, że jego żona nie była w stanie wypowiedzieć tego na głos. Luke otworzył szeroko oczy i usta, nie dowierzając w słowa, które właśnie usłyszał. – Lekarze reanimują ją w tej chwili. – mężczyzna dodał, spuszczając głowę w dół i ponownie wbijając wzrok w podłogę.
Luke podbiegł do drzwi i zajrzał przez niewielką szybkę, chcąc dowiedzieć się co się dzieje. Pierwsze co zobaczył, to monitor, na którym widniała pozioma kreska, oznaczająca, że serce Ann nie zaczęło bić. To, czego tak bardzo się obawiał właśnie zaczęło się dziać. Wokół dziewczyny stało kilku lekarzy i pielęgniarek próbujących wszystkiego, by tylko przywrócić brunetkę do życia. Luke nie mógł dłużej na to patrzeć. Szarpnął za klamkę i bez ostrzeżenia wtargnął do środka. Był tak zdesperowany, że sam nie wiedział co robi. Chciał pomóc, choć wiedział, że nie może.
- Proszę stąd wyjść! – jedna z ubranych na biało pielęgniarek złapała go za rękę i wyprowadziła z pomieszczenia. Gdy wychodził, zobaczył leżące w bezruchu ciało swojej dziewczyny, które prawdopodobnie było już martwe.
Na korytarz dotarli już Ashton wraz z matką jego przyjaciela. Siedzieli w ciszy, nie wiedząc co mają powiedzieć. Luke podszedł do stojącego pod drzwiami krzesła, usiadł na nim, po czym schował twarz w dłoniach. Nie wierzył, że to co właśnie się działo, działo się naprawdę. Pragnął, by był to tylko kolejny koszmar, który ostatnio nawiedzał go każdej nocy.
Upłynęło niecałe pięć minut a z pomieszczenia wyszedł jeden z lekarzy, patrząc po kolei na każdego, kto znajdował się na korytarzu.
- Udało nam się przywrócić puls. – powiedział po czym odetchnął z ulgą, posyłając wszystkim pocieszający uśmiech.
Luke podniósł głowę, a jego oczy momentalnie się rozjaśniły. Widać było w nich maleńkie iskierki nadziei na to, że wszystko będzie dobrze.
- Powoli odzyskuje przytomność. – dodał lekarz.
Luke aż podskoczył kiedy usłyszał jego słowa. Był nawet krótki moment, kiedy niewielki uśmiech wkradł się na jego twarz. Chłopak nieco się rozpromienił. Jedyne czego pragnął to wejście do sali, zobaczenie otwartych oczu Ann oraz przeproszenie jej za wszystko, przez co musiała przechodzić przez ostatnie trzy, ciągnące się w nieskończoność tygodnie, które dla niego były najgorszymi w całym jego życiu.
- Możemy ją zobaczyć? – pani Hastings odezwała się, ocierając ostatnie łzy spływające po jej policzkach. Kobiecie kamień spadł z serca, kiedy usłyszała to co wcześniej powiedział lekarz. Bała się, że straciła swoją małą córeczkę już na zawsze.
- Przykro mi, ale musi pani jeszcze zaczekać. – mężczyzna powstrzymał matkę przed wejściem do pomieszczenia. – Poinformuję państwa kiedy będziecie mogli ją zobaczyć, a teraz przepraszam, ale muszę przeprowadzić jeszcze kilka ważnych badań. – doktor zaczął odchodzić, upewniając się jeszcze czy aby na pewno nikt nie wchodzi do Sali, w której leżała Ann.
Czas zaczął dłużyć się niemiłosiernie. Wszyscy znajdujący się na korytarzu, siedzieli na swoich krzesłach jak na szpilkach. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Każdy pogrążony był we własnych myślach. Luke nerwowo stukał stopami o podłogę, zaciskając usta w cienką linię. W myślach układał sobie konkretne zdania, które powie Ann, kiedy ta się obudzi. Nie mógł doczekać się tego momentu. W końcu zaczął odzyskiwać wiarę w to, że już niedługo wszystko będzie dokładnie tak jak przed wypadkiem. Chciał wraz ze swoją dziewczyną wrócić do ich mieszkania na Brooklynie oraz dalej prowadzić szczęśliwe życie z nią u swego boku. Było im razem idealnie. Na myśl o tym, na jego ustach ponownie zagościł niewielki uśmiech, który nie towarzyszył mu przez ostatnie dwadzieścia jeden dni.
W końcu z pomieszczenia wyszła jedna z pielęgniarek. Na jej widok wszyscy momentalnie zerwali się ze swoich miejsc i stanęli na równe nogi, z wyczekiwaniem patrząc na kobietę oraz z niecierpliwością oczekując na to, co ma im do przekazania.
- Pacjentka powoli zaczyna się wybudzać. – wyjaśniła. Wszyscy jednocześnie odetchnęli z ulgą na jej słowa, a Luke zaczął drżeć z ogarniającego go szczęścia. – Ostrzegam, że będzie bardzo zdezorientowana i nie będzie wiedziała co się dzieje i gdzie się znajduje. – kontynuowała a wszyscy słuchali jej z zaciekawieniem. – Dlatego proszę, żeby tylko pani weszła. – wskazała na matkę Ann. – Później reszta będzie mogła dołączyć, kiedy dziewczyna całkowicie odzyska przytomność. – Zapraszam do środka, pani Hastings.
- Ja też idę. – odezwał się Luke, a wszystkie spojrzenia momentalnie przeniosły się na niego.
- Przykro mi, ale…
- Proszę mu pozwolić. – matka Ann przerwała pielęgniarce. – Chłopak tak bardzo cierpiał, proszę.
Kobieta w końcu zgodziła się, kiwając głową. Pani Hastings wraz z Lukiem powoli zaczęli iść w kierunku drzwi prowadzących do Sali numer siedem. Oboje znacząco na siebie spojrzeli przed wejściem, wzięli głębokie oddechy. Blondyn chwycił za klamkę i pchnął drzwi. Na białym, szpitalnym łóżku leżała brunetka, której oczy wciąż pozostawały zamknięte. Na monitorach pokazany był jej puls. Jej oddech był dużo bardziej słyszalny niż przez te trzy tygodnie, kiedy leżała nieprzytomna. W pewnym momencie poruszyła jedną z dłoni. Luke wraz z jej matką zbliżyli się do łóżka dziewczyny i oboje opierając swoje dłonie na metalowej barierce, patrzyli na Ann, oczekując aż w końcu otworzy oczy.
- Ann? – odezwał się cicho Luke. Tak bardzo chciał by go usłyszała. – Ann, słyszysz mnie?
Niestety nie otrzymał żadnej reakcji. Zawiedziony spuścił głowę, wlepiając wzrok w podłogę.
- Kochanie, daj mi jakiś znak, ze mnie słyszysz. – pani Hastings podeszła do swojej córki i delikatnie ujęła jej małą dłoń. Wtedy palce dziewczyny ponownie się poruszyły, a po chwili ścisnęły lekko dłoń matki. Kobieta aż podskoczyła, nie dowierzając. – Ann? – spojrzała na córkę, gładząc drugą dłonią jej ciepły, gładki policzek.
Przez kilka następnych minut dziewczyna nie dawała żadnych znaków. Nie poruszała się, ani nic innego. W końcu niespodziewanie uniosła swoją prawą dłoń, przykładając ją do wciąż zabandażowanego czoła. Luke podbiegł do niej, nachylając się nad nią nieco. Brunetka zmarszczyła nos, po czym jej powieki powoli zaczęły się unosić ku górze. Minęła chwila, a dziewczyna całkowicie otworzyła oczy, które były zamknięte przez ostatnie trzy tygodnie. Jej piękne, duże, brązowe tęczówki ponownie ujrzały światło dzienne.
- O mój Boże, Ann. – Luke szepnął, z trudem powstrzymując zbierające się łzy.
Dziewczyna nie wiedziała co się dzieje oraz gdzie się znajduje. Otworzyła szerzej oczy i powoli zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. W pewnym momencie jej wzrok spotkał twarz Luke’a, który bezustannie się w nią wpatrywał. Po chwili jednak oderwała od niego swoje spojrzenie, które przeniosła na stojącą po drugiej stronie matkę.
- Mamo? – powiedziała cichutko, zachrypniętym głosem.
- Ann, kochanie. Już dobrze. – kobieta uspokoiła ją, gładząc ręką jej włosy.
- Co-Co się stało? – szeptała, patrząc na matkę pytająco, ta jednak nie chciała na razie nic mówić o wypadku, ponieważ wiedziała, że jej córka nie była gotowa na przyjęcie tak wielu, w dodatku złych wieści. Uśmiechnęła się jedynie do niej pocieszająco, a z jej oczu wypłynęło kilka pojedynczych łez.
- Ann? – Luke w końcu nie wytrzymał i odezwał się. – Jak się czujesz? – spytał, po czym delikatnie dotknął jej dłoni.
Dziewczyna zadrżała pod wpływem jego dotyku. Przeniosła swoje spojrzenie na niego. Jego błękitne tęczówki przeszywały ją na wskroś.
- Ma-Mamo. – wyjąkała cicho, zerkając na swoją rodzicielkę. – K-Kto to jest?
Luke zamarł słysząc to co Ann przed chwilą powiedziała. Zaczął kręcić głową, nie dowierzając. Jak to możliwe, że nie wiedziała kim jest osoba, którą kochała ponad życie?
- Ann, nie pamiętasz Luke’a? – pani Hastings spytała, patrząc na córkę.
- Luke’a? – dziewczyna skrzywiła się. – Nie znam żadnego Luke’a. – odpowiedziała po chwili namysłu.
Chłopak stał w bezruchu, zakrywając swoje usta jedną z dłoni.
- Ann… - matka zaczęła, ujmując jej dłoń. – Co jest ostatnią rzeczą jaką pamiętasz?
Brunetka zamyśliła się na chwilę.
- Ostatnio pamiętam jak jechaliśmy na wakacje na Florydę do cioci. – odpowiedziała w końcu.
Pani Hastings spojrzała na Luke’a zmartwionym wzrokiem. Już wiedziała co dolegało jej córce i dlaczego nie potrafiła rozpoznać swojego chłopaka. Przez obrażenia doznane podczas wypadku dziewczyna częściowo musiała utracić swoją pamięć, ponieważ wakacje o których wspomniała, były cztery lata temu. Oznaczało to, że wszystko co wydarzyło się później dosłownie wyparowało z jej głowy, tak jak gdyby nigdy się nie wydarzyło.
Luke nie mogąc dłużej tego wytrzymać wybiegł z pomieszczenia, nie zwracając nawet uwagi na swoich rodziców czy Ashton'a, którzy wciąż siedzieli na korytarzu czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. Chłopak pobiegł do znajdującej się na końcu korytarza łazienki. Podszedł do umywalki i spojrzał na swoje odbicie. Znienawidził sam siebie jeszcze bardziej. Wmawiał sobie że to przez niego utraciła pamięć, że to przez niego miała tą cholerną amnezję. Nie potrafił pogodzić się z tym, że go nie pamiętała. Zacisnął dłoń w pięść, po czym uderzył z całej siły w wiszące na ścianie lustro, które rozbiło się na milion maleńkich kawałków, raniąc jego rękę, z której po chwili zaczęła wypływać krew.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 6



Minęło osiem dni od wypadku. Stan zdrowia Ann niestety nie uległ poprawie i dziewczyna nadal nie odzyskała przytomności. Z Lukiem było równie źle co z nią. Chłopak codziennie, każdego wieczoru w samotności, zamknięty na klucz w swoim pokoju upijał się do nieprzytomności, rano budził się z ogromnym bólem głowy i pierwszą rzeczą jaką robił było odwiedzenie szpitala, konkretniej sali numer siedem, znajdującej się na trzecim piętrze. Spędzał tam kilka godzina aż do popołudnia, a następnie ponownie wracał do domu i pogrążał się jeszcze bardziej w swoim nałogu. Przestał rozmawiać z ludźmi, spotykać się z przyjaciółmi, zamknął się w sobie. Tak jak przypuszczała jego mama, wpadł w depresję.
Tego wieczoru postanowił w końcu wyjść z domu. Przez ponad siedem dni żył praktycznie ciągle zamknięty w czterech ścianach. Założył czarną bluzę z kapturem, pod którym schował swoje blond włosy, pomimo tego, iż był już późny wieczór, na nos wsunął ciemne okulary, by nikt nie widział jak bardzo jest zmęczony, niewyspany i załamany. Wrzucił portfel oraz telefon do kieszeni podartych jeansów i powoli schodził schodami w dół, kierując się do wyjścia. Uznał, że lepiej będzie jeśli poinformuje rodziców o wyjściu, ponieważ nie chciał kolejnych, niepotrzebnych kłótni. Założył czarne vansy, po czym udał się do kuchni. W pomieszczeniu zastał matkę obierającą warzywa na jakąś sałatkę oraz ojca siedzącego przy stole, czytającego gazetę oraz popijającego gorącą kawę. Nikt nie zauważył jego obecności. Dopiero gdy zakaszlał, zwrócił na siebie uwagę.
- Wychodzę. – powiedział, patrząc w podłogę, szurając lewą stopą po brązowych, śliskich panelach.
- Gdzie? – spytała matka, zerkając na niego. W oczach kobiety również dostrzec można było ogromne zmęczenie. Nie spała całymi nocami, ponieważ cały czas martwiła się o swojego syna oraz o Ann.
- Na zewnątrz. – odparł obojętnie, odwrócił się na pięcie i szedł do drzwi wyjściowych. Uważał, że powiedział już wystarczająco dużo, i nie zamierzał odzywać się ani słowem więcej.
- Z kim? – ojciec wstał z miejsca i podszedł do chłopaka, chwytając go za ramię i zatrzymując. Nie otrzymał niestety odpowiedzi. – Luke? Głuchy jesteś? – szarpnął go, a on zrzucił jego dłoń ze swojego ramienia, mierząc go groźnym spojrzeniem, na które mężczyzna zareagował cofnięciem się kilka kroków w tył.
- Nie dotykaj mnie. – warknął, zaciskając pięść.
- Odpowiedz na moje pytanie! – ojciec podniósł głos.
- Co to ma być, jakiś wywiad? – chłopak oburzył się.
- Wychodzisz z przyjaciółmi? – matka znalazła się nagle przy nich, widząc, że sytuacja zaczyna robić się coraz trudniejsza.
- Ta. – Luke odpowiedział obojętnie, machnął ręką i pospiesznie wyszedł na zewnątrz. Nie obchodziło go to, że ją okłamał. Nie chciał spotykać się z Ashton’em, Michael’em czy Calum’em. Nie miał ochoty na niczyje towarzystwo. Wziął głęboki wdech i cieszył się, że w końcu udało mu się wydostać na zewnątrz. Z racji tego, że był już październik, zimne powietrze owiało jego twarz. Chłopak zadrżał, chowając dłoń do kieszeni. Druga musiała marznąć, ponieważ była w gipsie. Wyszedł na ulicę i rozejrzał się wkoło. Było już późno, dlatego w pobliżu nie dostrzegł żadnej osoby. Stał tam zupełnie sam, zastanawiając się co zrobić i gdzie pójść. Po kilkunastu minutach rozmyślania, ruszył prosto przed siebie.  Miał zamiar udać się do swojego własnego mieszkania. Miał dość męczenia się z rodzicami, którzy od wypadku zaczęli kontrolować każdy jego ruch. Luke nienawidził kiedy ktoś nim rządził i mówił co ma robić. Był indywidualistą i sam chciał decydować o tym, jak powinno wyglądać jego życie. Poza tym miał już skończone osiemnaście lat, więc stał się dorosłym i w pełni odpowiedzialnym za swoje czyny człowiekiem.
Wyszedł na jedną z bardziej ruchliwych ulic Brooklyn’u, na której znajdowało się dużo przechodniów i stojących na poboczach taksówek. Wsiadł do jednej, trzaskając przy tym mocno drzwiami.
- Bergen Street. – powiedział do mężczyzny siedzącego za kierownicą, który kilka sekund później wcisnął pedał gazu i wyjechał autem na jezdnię.
Luke siedział w absolutnej ciszy, wpatrując się w szybę, na której powoli zaczęły pojawiać się krople deszczu. Przypominało mu to o czymś. O czymś, o czym tak bardzo pragnął zapomnieć. Tamtego dnia również padało, a później to się stało. Chłopak potrząsnął szybko głową, wyrzucając z myśli złe wspomnienia, po czym podał taksówkarzowi banknot i wyszedł na zewnątrz, zarzucając kaptur na głowę, by nie zmoknąć. Chwycił jeszcze za swoją kieszeń, upewniając się, czy aby na pewno znajdują się tam jego klucze do mieszkania. Kiedy wyczuł metalowy przedmiot, odsunął dłoń, po czym zaczął iść prosto przed siebie. Nie patrzył na to, gdzie idzie. Wpatrywał się w swoje buty, które z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej przemoczone. Nagle poczuł, że trącił kogoś ramieniem. Nie zwracając uwagi na to, kim była ta osoba, szedł dalej, nie wysilając się nawet na to, by powiedzieć „przepraszam”.
- Luke? – usłyszał znajomy głos za swoimi plecami. Doskonale wiedział do kogo należy, ale udawał, że nie słyszy, idąc dalej oraz zwiększając tempo. – Luke, zaczekaj! – osoba, nie zamierzała mu odpuścić, dlatego chłopak zatrzymał się, westchnął głęboko i odwrócił się za siebie, zachowują się tak, jakby dopiero teraz usłyszał wołanie.
- Ashton?
- Co ty tutaj robisz o tej porze? Powinieneś być w domu. – poradził mu jego przyjaciel, podchodząc do niego nieco bliżej.
- Jesteś moją matką? – Luke zadrwił, kopiąc leżący pod jego butem kamień.
- Jestem twoim przyjacielem. Po prostu się martwię. – wyjaśnił. – Wszystko w porządku? – spytał.
- Tak, a teraz wybacz, ale spieszy mi się. – chłopak zignorował Ash’a, wyminął go i zaczął iść dalej, nie chcąc nawiązywać z nim dalszej konwersacji.
- Gdzie idziesz? – usłyszał za sobą krzyk przyjaciela.
- Gdzieś. – warknął, nie odwracając się nawet do niego. Po chwili do jego uszu dobiegł dźwięk kroków dochodzący tuż zza jego pleców, dlatego zatrzymał się, zacisnął pięść i odwrócił się, ściągając okulary i ukazując tym samym wyjątkowo gniewne spojrzenie. – Daj mi spokój, chcę być sam! – wrzasnął tak głośno, że przypadkowi przechodnie zaczęli patrzeć na niego z zaciekawieniem.
- Wyluzuj, Luke. – Ashton podniósł ręce w geście obronnym, próbując uspokoić swojego przyjaciela. – Tylko chcę pomóc. – dodał.
- Czy do ciebie nie dociera to, że nie potrzebuję niczyjej pomocy, bo sam sobie świetnie radzę? – zapytał retorycznie, wciąż podniesionym głosem.
- Właśnie widzę. – Ash powiedział cicho, ale Luke i tak go usłyszał.
- Na razie. – machnął mu ręką, po czym zostawił go samego i szedł w kierunku swojego mieszkania, które znajdowało się kilkadziesiąt metrów dalej.
Dotarł na miejsce, po czym wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi. Rozejrzał się po wnętrzu, które od tygodnia pozostawało w tym samym stanie, ponieważ nikt tu nie przychodził. Uśmiechnął się na ułamek sekundy, ale jego mina ponownie stała się ponura, kiedy do jego nozdrzy dostał się zapach perfum, których Ann zawsze używała. Na wieszaku dostrzegł jej ulubiony płaszcz, oraz inne rzeczy. Podszedł do niego, delikatnie ujął go w dłoni i przybliżył do swojej twarzy, wąchając przyjemny, waniliowy zapach, który tak bardzo uwielbiał. Ponownie ogarnęła go niewyobrażalna tęsknota za ukochaną, dlatego odłożył ubranie z powrotem na miejsce. Wziął głęboki wdech i udał się do niedużego salonu, który był połączony z kuchnią. Usiadł na brązowej kanapie i włączył telewizor. Przez kilkadziesiąt minut wpatrywał się w ekran, kompletnie nie zwracając uwagi na program, który właśnie był emitowany. Kiedy miał dość, wyłączył urządzenie i tym razem siedział w absolutnej ciszy, słuchając jedynie własnych myśli. Czuł się dobrze we własnym mieszkaniu, pomimo tego, że tak wiele rzeczy tutaj przypominało mu o jego dziewczynie, która od ponad tygodnia leżała nieprzytomna w szpitalu.
Po kilku dłuższych chwilach, Luke wstał z kanapy i udał się do sypialni. Próbował chociaż trochę ogarnąć znajdujący się tam bałagan. Pościelił łóżko, poskładał ubrania, nawet podlał stojące na parapecie kwiatki, chociaż wcześniej nigdy nie miał w zwyczaju tego robić. Razem z Ann mieli podział obowiązków. Kiedy on sprzątał łazienkę, ona musiał odkurzyć dywany, pościerać kurze. Kiedy on zmywał naczynia, ona układała ubrania lub inne rzeczy. Byli wyjątkowo zgodną parą, dlatego łatwo radzili sobie z domowymi obowiązkami.
Kiedy w mieszkaniu zaczął panować niecałkowity jeszcze porządek, Luke ponownie udał się do kuchni. Doskonale wiedział co chce zrobić. Otworzył jedną z górnych półek i wyciągnął butelkę czerwonego wina, którą kiedyś kupił, chcąc spędzić romantyczny wieczór z Ann. Nie fatygował się nawet, by wyjąć kieliszek, czy chociażby szklankę. Otworzył trunek, po czym zaczął pić go bezpośrednio z butelki. Jego uzależnienie powoli przejmowało nad nim kontrolę. Doskonale pamiętał czasy, kiedy miał szesnaście lat i będąc jeszcze w gimnazjum, codziennie wracał do domu tak pijany, że rodzice musieli zanosić go do jego sypialni. Nic mu nie pomagało, ojciec próbował wysłać go na odwyk, jednak Luke zaprzeczał, zapewniając ich, że panuje nad wszystkim i da sobie radę. To wszystko trwało około pół roku. Kiedy było z nim już naprawdę źle, wtedy poznał Ann. To właśnie dzięki niej wyszedł z nałogu i znów zaczął cieszyć się życiem, bez dodawania do tego alkoholu. Czasem okazyjnie napili się, ale nigdy nie przesadzali i potrafili przestać. Po wypadku, niestety uzależnienie znów zaczęło wracać do Luke’a. Po kilkunastu minutach butelka była już pusta, a on desperacko zaczął przeszukiwać wszystkie półki, by znaleźć jakikolwiek wysokoprocentowy napój, ponieważ nie czuł się jeszcze zaspokojony i jego organizm pragnął więcej, dużo więcej. Rozrzucał rzeczy po półkach, niektóre z nich wypadały i roztrzaskiwały się z wielkim hukiem na podłodze, jednak on się tym nie przejmował. Kiedy po kilku minutach nie udało mu się znaleźć niczego, wybiegł z mieszkania, nie zamykając uprzednio drzwi na klucz. Na dworze szalała straszna burza z błyskawicami. Ulewa była tak duża, że ledwo można było zobaczyć cokolwiek. Jednak dla Luke’a to nie była żadna przeszkoda. Założył kaptur na głowę i pobiegł do znajdującego się po drugiej strony ulicy małego sklepiku, prowadzonego przez znajomego mu mężczyznę. Wbiegł do środka powodując, że spojrzenia większości klientów skierowane zostały na niego. Jego ubrania oraz włosy były całkowicie przemoczone. Poczekał krótką chwilę w kolejce, po czym kupił to, po co przyszedł i z powrotem wrócił do domu. Zdjął mokrą bluzę, pozostając  tylko w samej koszulce. Miał zamiar się przebrać, ale był najwidoczniej zbyt leniwy by to zrobić, więc pozostał w tym, w czym był wcześniej. Postawił butelkę whisky na jednej z kuchennych półek, po czym szybko ją otworzył. Tym razem jednak nalał alkohol do dużej szklanki. Skrzywił się, kiedy wysokoprocentowy napój dostał się do jego gardła, ale lubił to uczucie, dlatego nie przestawał pić, dopóki butelka nie została opróżniona do połowy. Wtedy wiedział, że musi przestać, pomimo tego, że nie myślał już racjonalnie. Nie był w stanie utrzymać się na nogach o własnych siłach, a wszystko co widział z minuty na minutę stawało się coraz bardziej rozmazane. Jakoś udało mu się dostać do salonu i położyć się na kanapie. Nagle z niewiadomych przyczyn, gwałtownie się podniósł i zaczął iść w kierunku wyjścia. Po drodze przewrócił lampę, zbił ramkę ze zdjęciem, ponieważ nie był w stanie poruszać się bez podtrzymywania się czegoś. Wydostał się z mieszkania i szedł dalej w kierunku schodów, dzięki którym chciał znaleźć się na ulicy. Niestety w porę nie złapał barierki i przez śliską i mokrą powierzchnię jedna z jego nóg potknęła się o drugą a on spadł prosto na chodnik, zdzierając sobie całe lewe kolano i prawy łokieć. Syknął z bólu, ale wiedział, że nie będzie w stanie podnieść się o własnych siłach. Z racji tego, że było już bardzo późno, w okolicy nie było nikogo, kto mógłby udzielić mu pomocy. Wyjął więc telefon z kieszeni i wybrał numer, wciskając następnie zieloną słuchawkę oznaczającą rozpoczęcie połączenia.
- Luke? – usłyszał znajomy głos.
- Ash.. Ashton – blondyn zaczął mówić, jednak nie potrafił złożyć słów w konkretne zdania.
- Luke, co się dzieje? – przyjaciel zmartwił się.
- Pomóż mi.
- Co się stało? Gdzie ty jesteś? – zadawał pytania, nie wiedząc co robić. Był zdezorientowany.
- Nie… nie wiem. – blondyn zaczął się jąkać. – Musisz mi pomóc.
- Powiedz mi gdzie jesteś.
- Kurwa, nie wiem! – wrzasnął głośno.
- Rozejrzyj się i powiedz na jakiej ulicy jesteś i czy rozpoznajesz jakieś budynki.
- To jest chyba… - Luke zaczął się rozglądać. – Bergen Street. – przeczytał napis znajdujący się na sklepie, w którym wcześniej kupował alkohol.
- Będę za minutę! – Ash krzyknął, a w słuchawce było słychać, że właśnie zaczął biec. – Luke, nie rozłączaj się! – dodał, przyspieszając tempo, by jak najszybciej móc udzielić pomocy przyjacielowi. Chłopak zaczął domyślać się, co się stało Luke’owi. Przypomniał sobie wszystko sprzed trzech lat, kiedy raz zdarzyła się dokładnie taka sama sytuacja.
Ashton na szczęście był w okolicy i tak jak sam powiedział, był na miejscu po około dwóch minutach. Zakrył usta dłonią, kiedy zobaczył Luke’a leżącego na mokrym chodniku jak zwłoki.
- Boże, Luke… - podszedł do niego i pomógł mu wstać. Sprawiło mu to wyjątkową trudność, ponieważ jego przyjaciel był od niego wyższy, a w dodatku nie mógł ustać na nogach samodzielnie dłużej niż pięć sekund. Po wyjątkowo ciężkiej drodze po schodach do mieszkania, Ash otworzył drzwi, po czym oboje weszli do środka. Luke doczołgał się do kanapy i od razu się na nią rzucił. Był cały mokry, brudny, a z jego rany na kolanie wypływała krew. Ashton postanowił nie czekać dłużej i zacząć interweniować.
- Pani Hemmings, mamy problem. – powiedział do telefonu, kiedy po drugiej stronie słuchawki usłyszał zmartwiony głos matki jego przyjaciela. 

________________________________________________________

 mam nadzieję, że rozdział jest w porządku.
dziękuję za 4000 wejść.  
zostawcie komentarz, będę wdzięczna i zmotywowana.

przypominam o zakładce ---->  INFORMOWANI