wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 4



- Gdzie do cholery jest moja dziewczyna?!– donośny krzyk chłopaka rozległ się po całym szpitalu.
- Luke, uspokój się. – mama blondyna, położyła swoją dłoń na jego ramieniu, starając się jakoś opanować i załagodzić tę ciężką sytuację.
- Nie uspokoję się, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie. Co z Ann? – powtórzył, akcentując i podnosząc głos przy drugiej części swojej wypowiedzi.
- Dobrze, Luke, posłuchaj… - zaczęła, jednak przerwał jej lekarz, który pospiesznie wbiegł do pomieszczenia, orientując się, że pacjent się obudził.
- Jak długo nie śpi? – zapytał, podchodząc do łóżka. Założył stetoskop na szyję i zaczął badać blondyna.
- Kilka minut. – matka odpowiedziała za niego, nie dopuszczając go do słowa.
- Wygląda na to, panie Hemmings, że pański stan jest lepszy niż się tego spodziewaliśmy. Pańska ręka jest złamana i będzie musiała pozostać w gipsie przez następne kilka tygodni. – wyjaśnił. – Jednak będzie pan musiał zażywać dużą ilość leków przeciwbólowych, ponieważ pańskie ciało nadal jest obolałe. – kontynuował, oglądając rany i siniaki, którymi pokryte były całe plecy chłopaka. – Na czole ma pan szwy, ponieważ rana, była naprawdę duża i w dodatku głęboka, ale proszę się nie przejmować, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Za kilka dni dostanie pan wypis. – uśmiechnął się i zaczął kierować się ku wyjściu.
- A co z moją dziewczyną? Co się dzieje z Ann Hastings? – zapytał, nim doktor zdołał opuścić pomieszczenie. Mężczyzna przystanął, trzymając rękę na klamce. Opuścił głowę na dół i powoli odwrócił się w stronę Luke’a. Chłopak natychmiast dojrzał smutek w jego oczach. Po jego ciele przeszedł dreszcz, a wargi zaczęły nerwowo drżeć. Wiedział, że coś jest nie tak. Bał się usłyszeć tego, co lekarz zaraz mu powie. Obawiał się najgorszego, jednak w głębi serca wciąż miał skrytą nadzieję, że za chwilę ujrzy Ann wbiegającą do sali i przytulającą go mocno.
- Cóż… - doktor zaczął, podchodząc do łóżka. – Stan pańskiej dziewczyny, na razie nie uległ poprawie.
- Co jej się stało? – dopytywał chłopak, a w jego oczach powoli zaczęły zbierać się łzy.
- Doznała bardzo ciężkich obrażeń. Jeszcze nie odzyskała przytomności. – wyjaśnił, po czym położył dłoń na ramieniu Luke’a, by okazać mu choć odrobinę wsparcia, którego tak bardzo potrzebował.
- Co? To niemożliwe, to się nie dzieje naprawdę! – krzyczał, próbując wstać, ale został powstrzymany przez stojącego obok lekarza i swoją matkę. – Boże, to wszystko moja wina! – dalej wrzeszczał tak głośno jak tylko umiał. – To przeze mnie! – emocje przejęły nad nim kontrolę i nie potrafił zapanować nad swoim zachowaniem, szarpiąc się, próbując opuścić szpitalne łóżko.
- Luke, uspokój się, lekarze nad wszystkim panują. – matka próbowała za wszelką cenę go uspokoić.
- A co jeśli ona umrze?! – blondyn spojrzał na nią tak, że w oczach kobiety mimowolnie pojawiły się łzy.
- Robimy co w naszej mocy. – wtrącił się doktor. – Jeśli odzyska przytomność, wtedy będziemy w stanie dokładnie stwierdzić jakich obrażeń doznała.
- Jeżeli jej nie uratujecie, to was zabiję, rozumiesz to!? – syknął, patrząc wrogo na mężczyznę, który zrobił krok w tył widząc reakcję chłopaka.
W tym samym czasie, do pomieszczenia weszła trójka chłopaków, których twarze od razu się rozpromieniły, gdy zobaczyli, że Luke już nie śpi. Pospiesznie podeszli do łóżka, przepychając się nawzajem, ponieważ każdy chciał podejść do niego pierwszy.
- Luke, stary, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. – Ashton, podszedł i obdarzył go braterskim uściskiem, uważając jednak by nie sprawić mu bólu. – Jak się czujesz? – zapytał, odsuwając się od niego i spoglądając mu w oczy, w których dostrzegł ogromny smutek. Doskonale wiedział, co było tego przyczyną. Nawet nie chciał sobie wyobrazić, jak bardzo przeżywał to co się wydarzyło. Minęła dość długa chwila a chłopak wciąż nie odpowiedział na jego pytanie, pusto wpatrując się w przestrzeń, ignorując wszystkich znajdujących się na sali.
- Luke, wszystko dobrze? – odezwał się Michael, wychylając głowę zza pleców Ash’a.
- To moja wina… - w końcu otworzył usta, spuszczając głowę w dół, nie zerkając na żadnego ze swoich przyjaciół. – To wszystko moja, cholerna wina. – dalej mówił, jednak jego słowa nie były skierowane do nikogo. Rozmawiał sam ze sobą, wypowiadając swoje myśli na głos.
- Nie, to był wypadek. – Calum podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu, by go pocieszyć, jednak bezskutecznie, bo blondyn za chwilę ją z siebie zrzucił.
- Nie obwiniaj się. – powiedział Ashton, ponownie podchodząc do niego i wysilając się na mały uśmiech.
- Nic nie rozumiesz. – Luke warknął, zaciskając dłoń w pięść. – Dlaczego byłem tak lekkomyślny? Dlaczego, do cholery jej nie posłuchałem? – mówił cicho, tak by nikt go nie usłyszał. W jego głowie pojawiły się wspomnienia z zeszłej nocy. Był przekonany, że to przez niego doszło do wypadku, przez to, że prowadził auto pod wpływem alkoholu w dodatku przekraczając dozwoloną prędkość. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że ignorował wszystkie ostrzeżenia, które dawała mu Ann. Dziewczyna prosiła go o to, by nie pił, później o to, by zwolnił, jednak on z ogromną pewnością siebie, nie zwracał uwagi na jej słowa i dalej postępował według swoich zasad.
- O czym ty mówisz, Luke? – głos Michael’a wyrwał go z przemyśleń. Podniósł wzrok i w końcu spojrzał na trójkę przyjaciół, która wciąż znajdowała się przy jego łóżku.
- Co dokładnie się wczoraj wydarzyło? – zapytał Calum, patrząc na niego zaciekawionym wzrokiem.
Luke bał się zdradzić im prawdę. Obawiał się tego, że odsuną się od niego przez to, że był na tyle głupi i przez niego, jego ukochana walczy w tej chwili o życie i nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Zastanawiał się jak jego życie mogłoby wyglądać bez niej. Jedyne co widział to pustka. Nie był w stanie normalnie egzystować na tym świecie bez Ann. Brunetka była miłością jego życia i nigdy nie byłby w stanie pokochać kogoś innego. Ona była najważniejsza.
- Ja… Ja… - zaczął się jąkać, próbując ułożyć słowa w konkretne zdania.
Nagle do pomieszczenia wszedł lekarz i przerwał to, co Luke zamierzał powiedzieć swoim przyjaciołom. Z jednej strony chłopak ucieszył się, że nie musiał mówić im prawdy, ale z drugiej strony czuł się podle przez to, że ich okłamywał, pomimo tego, że byli jednymi z najbliższych mu osób, którym ufał, i na których zawsze mógł polegać. Tym razem jednak ich zawiódł.
- Przykro mi, chłopcy, ale Luke potrzebuje teraz ciszy i spokoju. – poinformował, wskazując ręką na drzwi wyjściowe. – Musi dużo odpoczywać. – dodał, a Ashton, Mike i Calum opuścili posłusznie salę, machając swojemu przyjacielowi na pożegnanie.
- Doktorze? – cichy głos chłopaka dotarł do uszu lekarza, który zbliżył się do jego łóżka.
- Tak?
- Mogę się z nią zobaczyć? – zapytał, patrząc mu błagalnie w oczy.
- Nie odzyskała jeszcze przytomności, Luke. – odparł.
- Wiem, ale proszę. Tylko na chwilę. – prosił dalej. Jedyne o czym marzył w tej chwili to ujrzeć ją. Jej twarz, która zawsze była uśmiechnięta, jej piękne, długie włosy, które zawsze opadały jej na ramiona i pachniały słodkim zapachem wanilii. Chciał ujrzeć jej czekoladowe oczy, w które mógł wpatrywać się godzinami. Pragnął poczuć jej perfumy, którymi zawsze pachniała jej szyja.
- Powinieneś teraz odpoczywać. – powiedział mężczyzna, odwracając się z zamiarem opuszczenia sali i zostawienia Luke’a samego, jednak został powstrzymany przez zaciskającą się na jego rękawie dłoń chłopaka.
- Proszę. – spojrzał na niego błagalnie, a w jego oczach zaczęły zbierać się łzy.
*
Z pomocą doktora, Luke udał się na trzecie piętro szpitala, gdzie znajdowała się nieprzytomna wciąż Ann. Bał się widoku, który za chwilę miał ujrzeć, jednak nie powstrzymało go to. Przed samymi drzwiami, wziął bardzo głęboki oddech, przygotowując się na najgorsze. Skinął głową do stojącego obok lekarza, który chwycił klamkę i pchnął otwierające się do wewnątrz drzwi.
- Ann… - szepnął widząc swoją dziewczynę leżącą nieruchomo na łóżku, podłączoną do kilku maszyn. Górna część jej głowy była zabandażowana, a jej twarz pokryta wieloma siniakami i rozcięciami. Chłopak przyłożył dłoń do ust, próbując się uspokoić i opanować ogarniający go smutek i poczucie winy, które z minuty na minutę coraz bardziej go dręczyło. Doktor wyszedł, zostawiając go samego z Ann. Luke podszedł do jej łóżka, po czym usiadł na jego skraju. Chwycił dłoń dziewczyny i zaczął gładzić kciukiem jej delikatną skórę pomimo tego, że wiedział, iż nie może poczuć jego dotyku. – Tak bardzo Cię przepraszam, Ann. – po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. – To wszystko moja wina. Dlaczego nie mogłem Cię posłuchać? Ty zawsze miałaś rację, zawsze wiedziałaś co dla mnie najlepsze. A ja spieprzyłem to wszystko. – spuścił wzrok w dół, próbując opanować emocje. – Wiem, że prawdopodobnie nigdy mi tego nie wybaczysz, ale ja nigdy nie przestanę Cię kochać. Jesteś silna, wyjdziesz z tego. Zawsze ze wszystkim dawałaś sobie radę, to i tym razem Ci się uda. – mówił patrząc na nią, choć wiedział, że nie ma żadnych szans na to, by dziewczyna go usłyszała. – To ja powinienem tu teraz leżeć zamiast Ciebie. Nie zasłużyłaś sobie na taki los. To stało się przeze mnie, Ann, oboje doskonale o tym wiemy. – dalej mówił sam do siebie, wmawiając sobie, że brunetka go słyszy.
- Wszystko w porządku? – do sali zajrzał lekarz, który prawdopodobnie cały czas stał pod drzwiami w razie gdyby coś zaczęło się dziać.
- Tak. – Luke odparł. – Proszę dać nam jeszcze kilka minut.
Mężczyzna zgodził się na jego prośbę i ponownie opuścił pomieszczenie, pozostawiając załamanego chłopaka, trzymająca mocno za rękę swoją nieprzytomną dziewczynę.
- Te trzy lata z Tobą, były najlepszymi latami w całym moim życiu, wiesz? – dalej zaczął mówić, patrząc na jej zamknięte oczy. – Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? Dwudziesty drugi września dwutysięcznego dziesiątego roku. Co by było, gdybym wtedy nie wpadł na Ciebie w Central Parku i nie oblał cię swoją kawą? – na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, wywołany miłym wspomnieniem. – Byłaś wtedy taka nieśmiała, Ann. Zarumieniłaś się, kiedy spojrzałem w Twoje oczy i patrzyłaś w ziemię, by tylko uniknąć mojego wzroku. Zaproponowałem pójście na lody w zamian za to, że przeze mnie wylałaś swój napój. Dobrze, że się zgodziłaś. Można powiedzieć, że była to nasza pierwsza randka. Pamiętam nawet w co byłaś ubrana. Ta beżowa sukienka, prawda? – patrzył na nią nieprzerwanie, zadając jej pytanie, nie oczekując jednak żadnej odpowiedzi. – Na początku było trochę niezręcznie. – zaśmiał się cicho. – Ale potem tak świetnie nam się rozmawiało. Zaproponowałem drugie spotkanie, a Ty się zgodziłaś. Od tamtej pory moje życie zaczęło nabierać kolorów. Wtedy dopiero zrozumiałem jak to jest być naprawdę szczęśliwym i kochać kogoś tak mocno. – pogładził dłonią jej blady policzek. – A pamiętasz naszą pierwszą, prawdziwą kłótnię, przez którą nie odzywałaś się do mnie przez ponad tydzień? Wiem, że nie powinienem był Cię okłamywać, że idę odwiedzić rodziców a tak naprawę poszedłem na imprezę. Ashton mnie przekonał i nie mogłem nie pójść. Cieszę się, że mi wtedy wybaczyłaś. Byłaś… - zatrzymał się na chwilę. - … to znaczy jesteś taka wyrozumiała. Jesteś prawdziwym skarbem, Ann. – szepnął, całując jej dłoń, którą wciąż trzymał. – Jak się obudzisz, to wynagrodzę Ci to wszystko, obiecuję. Kocham Cię i nigdy nie przestanę, pamiętaj o tym.
Lekarz ponownie wszedł na salę, tym razem jednak nie pytając o nic, podszedł do Luke’a i pomógł mu wstać. Chłopak nie stawiał żadnych oporów, ponieważ wiedział, że nie będzie mógł spędzić z nią kilku godzin. Na razie musiały wystarczać mu minuty, które w jej obecności mijały niczym sekundy.
- Kiedy może się obudzić? – zapytał, kiedy znaleźli się już na korytarzu.
- Tego nie wiemy. – odparł mężczyzna. – Czasem trwa to kilka godzin, czasem dni, a czasami nawet tygodni, miesięcy lub nawet lat. – na jego słowa Luke spuścił głowę. – Ale bądźmy dobrej myśli. – dodał, poklepując go po ramieniu. Odprowadził blondyna do jego sali, po czym zostawił go samego, by ten mógł się zdrzemnąć i odpocząć.
O godzinie dziewiętnastej pielęgniarka dała mu porcję tabletek, które miały nieco uśmierzyć jego ból i pomóc mu zasnąć. Początkowo Luke stawiał opory i nie chciał zażyć wyznaczonych leków, ale za namową swojej matki, która cały czas z nim była, wziął je, popijając sporą ilością wody. Położył się, przekręcił na bok i wpatrywał się w okno. W jego myślach znajdowały się wszystkie miłe wspomnienia dotyczące Ann. Nie chciał myśleć o tym, że w podczas gdy on wraca do zdrowia, ona wciąż nie może odzyskać przytomności. Wyrzuty sumienia jednak dawały o sobie znać coraz bardziej a on nie mógł sobie z nimi poradzić.
- Mamo… - zaczął, podnosząc głowę i zerkając na kobietę siedzącą przy nim na łóżku. – To moja wina. To przeze mnie zdarzył się ten wypadek.
- Luke, to nie two…
- Nie, mamo. To moja wina, zrozum! – krzyknął, po czym opadł na łóżko patrząc w sufit. – Ann ostrzegała mnie, ale jej nie słuchałem. Byłem taki głupi…
- Co masz na myśli? – spojrzała na niego pytająco. Była zdezorientowana.
- Zabrałem Ann do Central Parku, bo mieliśmy trzecią rocznicę. Trochę wypiłem, potem wsiadłem do samochodu, pomimo tego, że mnie ostrzegała, że to niebezpieczne. Nie byłem pijany, ale jechałem za szybko. Byliśmy już na naszej ulicy i wtedy ta ciężarówka… - zrobił krótką przerwę, mając przed oczami dwa jaskrawe światła pojazdu, który tamtego wieczoru pędził prosto na nich. -… ona pojawiła się znikąd. Nie zdążyłem jej ominąć, skręciłem w lewo i wtedy… - zacisnął wargi na sami wspomnienie tego zdarzenia.

_________________________________________________

rozdział przejściowy, ale ważny.
dziękuję za komentarze i wyświetlenia, im ich więcej, tym więcej motywacji. 
zaglądajcie również  na WATTPAD
jeśli piszecie swoje ff o 5sos, lub tłumaczycie, zostawcie linka, chętnie poczytam.

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 3



- Luke, zwolnij. – Ann powiedziała, upewniając się czy jej pas bezpieczeństwa aby na pewno jest zapięty, po czym wbiła paznokcie w siedzenie starając się opanować ogarniający ją strach.
- Spokojnie, wiem co robię. – odparł pewny siebie chłopak, dalej jadąc szybciej niż było to dozwolone. – Im wcześniej będziemy w domu, tym lepiej. – dodał, dociskając pedał gazu jeszcze mocniej, na co dziewczyna posłała mu gniewne spojrzenie.
Pogoda ani na chwilę się nie polepszyła. Gęsty deszcz wciąż padał, ograniczając im widoczność do minimum. Jezdnia wyglądała na bardzo śliską, dlatego Ann obawiała się tego, że Luke jakimś sposobem może stracić panowanie nad pojazdem, biorąc pod uwagę jeszcze to, że wcześniej wypił z nią butelkę szampana, co nie było rozsądnym pomysłem. Żałowała, że dała ponieść się emocjom i zapomniała o konsekwencjach, jakie mogą wyniknąć ze spożywania alkoholu i prowadzenia samochodu. Siedziała, starając się zachować spokój, ale w środku naprawdę się bała. Z nerwów zaczęła przygryzać dolną wargę, na której od razu odcisnęły się ślady jej zębów. Po kilku minutach znaleźli się już na ulicy, na której mieszkali. Ann odetchnęła z ulgą widząc znajome miejsce.
- A nie mówiłem, że wiem co… - blondyn zaczął, jednak jego wypowiedź została przerwana przez głośny krzyk jego dziewczyny.
- Luke, uważaj!
Dwoje rażących świateł pojawiło się przed nimi dosłownie znikąd. Chłopak gwałtownie przekręcił kierownicę w lewą stronę starając się jakoś ominąć pędzący prosto na nich pojazd. W ułamku sekundy duża, biała furgonetka uderzyła w nich z ogromną siłą, sprawiając, że ich auto wylądowało po drugiej stronie ulicy.
*
Karetka przyjechała po pięciu minutach od wypadku. Na miejscu znalazły się jeszcze dwa radiowozy policyjne, samochód straży pożarnej oraz tłum ludzi, chcących za wszelką cenę dowiedzieć się co się właśnie wydarzyło. Osoby widzące całe zajście stały w ciszy, zakrywając usta dłońmi, nie dowierzając, że byli świadkami tak tragicznego wypadku, któremu ulegli Luke oraz jego piękna dziewczyna Ann. Auto było tak zmasakrowane, że nadawało się jedynie do kasacji. Sanitariusze mieli ogromny problem z wyciągnięciem chłopaka oraz brunetki, ponieważ samochód leżał na dachu, utrudniając im całe zadanie. Znaleziono ich nieprzytomnych. Po kilkunastu minutach udało im się ich wydostać i natychmiast przewieźć do szpitala, gdzie miano udzielić im pomocy, która była niezbędna, by ocalić ich życia. Gdy dotarli na miejsce, a ich przewieziono na sale operacyjne, w budynku zjawili się ich rodzice oraz trójka przyjaciół. Nie pozwolono im się z nimi zobaczyć, ponieważ każdego z nich czekała teraz operacja.
- Doktorze, co z nią? Wyjdzie z tego? – mama Ann krzyczała, głośno przy tym płacząc i błagając lekarza o jakiekolwiek informacje.
- Stan pani córki jest krytyczny, robimy co w naszej mocy. – wyjaśnił mężczyzna, kładąc dłoń na drżącym ramieniu kobiety, która słysząc jego słowa, zalała się łzami jeszcze bardziej.
- Co z Lukiem? – krzyknęła starsza blondynka, która właśnie wbiegła na szpitalny korytarz, dysząc ze zmęczenia. – Gdzie jest mój syn? – płakała, rozglądając się wokoło.
- Proszę się uspokoić. – upomniał ją lekarz, gdy kobieta zaczęła szarpać go, by udzielił jej jakichkolwiek wieści na temat chłopaka.
- Doktorze! – wszyscy usłyszeli wrzask jednej z pielęgniarek, dochodzący z sali, na którą została wcześniej przewieziona Ann. – Zatrzymanie akcji serca! – dodała z ogromną paniką w głosie.
Wszyscy na korytarzu zamarli. Nie mogli uwierzyć, że to działo się naprawdę. Lekarz nie czekając ani chwili dłużej, pobiegł reanimować dziewczynę. Przez kilkanaście minut nie mogli przywrócić jej do życia i kiedy mieli już się poddać, serca Ann ponownie zaczęło bić i jej funkcje życiowe powróciły. Wszyscy obecni przy tej sytuacji odetchnęli z ulgą, widząc, że uratowali ją od śmierci, starając się robić wszystko, by zapobiec jej odejściu. Podłączona do kilku maszyn, nieprzytomna dziewczyna, została natychmiast poddana bardzo ważnej operacji, która miała być decydująca. Jej stan był wyjątkowo tragiczny. Poważny wstrząs mózgu, wewnętrzny krwotok, zapadnięte płuca, połamane żebra. Jej słabe ciało pokryte było niezliczoną ilością siniaków i rozcięć, które spowodowało szkło z porozbijanych szyb.
Stan Luke’a był dużo lepszy, ponieważ furgonetka, która spowodowała wypadek uderzyła w ich samochód w miejscu, w którym siedziała Ann, powodując, że to ona ucierpiała najbardziej. Jak się okazało, poza złamaną ręką, dużym rozcięciem skóry na czole i mocno poobijanym ciałem, nie dolegało mu nic poważniejszego. Po około godzinie odzyskał przytomność, po czym podane zostały mu lekarstwa tak silne, że zaraz po ich wzięciu zasnął, nie wiedząc nawet co się stało, gdzie właśnie się znajduje i że jego ukochana dziewczyna walczy o życie na sali operacyjnej. Po chwili do czekających na korytarzu bliskich wyszedł lekarz. Poinformował ich o tym, że stan zdrowia Luke’a jest stabilny i, że na pewno wyjdzie z tego cało. Wszyscy natychmiastowo odetchnęli z ulgą, wiedząc, że chociaż jedno z nich jest bezpieczne. Jednak mama Ann wciąż nie przestawała płakać. Wciąż była w szoku. Nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że jej ukochana córka walczy właśnie o życie, a ona nie może jej pomóc. Nie kontrolowała tego co się z nią działo. Biegała po całym korytarzu, krzyczała, błagała, by pozwolono zobaczyć jej córkę. Pan Hastings – jej mąż, również był załamany, jednak starał się zachowywać spokój i powagę. Trzymał swoją żonę za rękę i za wszelką cenę próbował opanować jej rozpacz. Rodzice Luke’a byli tam razem z nimi. Ta tragedia dotknęła ich równie mocno jak rodziców Ann. Doskonale byli świadomi tego jak wiele ich córka znaczy dla ich syna, i na samą myśl o tym, że może tego nie przeżyć sprawiała, że do ich oczu mimowolnie napływały słone łzy smutku.
W szpitalu nie mogło też zabraknąć najlepszych przyjaciół Luke’a i Ann, z którymi znali się od zawsze, na których zawsze mogli liczyć. Ashton, Calum i Michael siedzieli w ciszy i skupieniu, ze  wzrokiem spuszczonym w dół. Nadal nie docierał do nich ogrom tej tragedii. Nie wierzyli, że to ich przyjaciół dotknął tak okrutny los. Nie dopuszczali do siebie myśli o tym, że jednego z nich mogą już nigdy więcej nie zobaczyć. Kochali Ann jak własną siostrę. Zawsze razem żartowali, wygłupiali się, robili śmieszne kawały Luke’owi, który nie należał do osób z poczuciem humoru. Pogrążyli się we własnych myślach, wspominając wszystkie radosne, wspólnie spędzone chwile, które mogą już nigdy nie powrócić.
- Ann jest silna, na pewno z tego wyjdzie. – szepnął cicho Ashton, podnosząc wzrok i patrząc na dwójkę siedzących obok niego przyjaciół.
- Pozostaje nam jedynie czekać na wieści od lekarzy. – odparł Calum, zerkając na drzwi od pomieszczenia, w którym przebywała ich przyjaciółka.
Równo o godzinie pierwszej trzydzieści siedem, z sali operacyjnej, w której przebywała Ann, wyszedł lekarz. Ze spokojem podszedł do mamy dziewczyny, która na jego widok momentalnie zerwała się z miejsca i patrzyła na niego pytająco, spuchniętymi od płaczu oczyma.
- I co z nią? – podbiegła do mężczyzny, chwytając go za ramiona i mocno potrząsając.
- Mary, uspokój się. – mąż odciągnął ją od doktora, który przyszedł przekazać im ważne informacje.
- Pani córka niestety jeszcze nie odzyskała przytomności. – rzekł, spoglądając pani Hastings prosto w oczy. – Jej stan nieco się ustabilizował, jednak nie wiemy jeszcze jak bardzo został uszkodzony jej mózg. Przykro mi. – dodał.
- Czy mogę ją zobaczyć? – spytała kobieta błagalnym tonem.
- Dobrze, ale tylko pani. – wyjaśnił lekarz, wskazując ręką na drzwi od sali, do której została przewieziona po skomplikowanej operacji.
Matka skinęła głową i udała się w wyznaczonym przez mężczyznę kierunku. Bała się widoku, który miała zobaczyć. Nie wiedziała czego ma się spodziewać, nie miała pojęcia o tym jak poważnie poszkodowana jest jej córka. Delikatnie złapała za klamkę i pchnęła drzwi, które otwierały się do wewnątrz. Wzięła głęboki wdech i weszła do środka. Mimowolnie zakryła usta dłonią, a z jej oczu zaczęły wypływać łzy, jedna po drugiej. Dostrzegła dziewczynę leżącą na szpitalnym łóżku, podłączoną do kilku maszyn, które prawdopodobnie przytrzymywały ją przy życiu. Głowę miała owiniętą białym bandażem, policzki pokryte sporymi ranami. Leżała bez ruchu, nie mając żadnego kontaktu z otaczającym ją światem. Mary podeszła do łóżka, wciąż płacząc. Nie dowierzała, że jej to jej mała córeczka, wciąż wmawiała sobie, że może jakimś cudem jest to ktoś inny. Jednak prawda była bolesna, a kobieta musiała się jakoś z nią pogodzić. Podeszła do Ann i nachyliła się nad nią. Jej oddech był tak płytki, że praktycznie w ogóle nie mogła do usłyszeć. Ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a oczy wciąż pozostawały zamknięte. Zerknęła na jeden z monitorów, na którym pokazany był jej puls. Serce biło naprawdę bardzo wolno, powodując, że matka bała się, iż za chwilę znów może się zatrzymać. Chwyciła stojące obok krzesełko i przysunęła je bliżej łóżka, po czym złapała nieprzytomną brunetkę za rękę.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. – zaszlochała, wiedząc, że dziewczyna jej nie słyszy. – Jesteś silna, dasz sobie radę. – kontynuowała, gładząc kciukiem jej dłoń. – Wyjdziesz z tego. – przyłożyła jej rękę do swoich ust i delikatnie ucałowała, a słone łzy zaczęły coraz szybciej wypływać z jej zmęczonych oczu.
Kobieta nie opuściła pomieszczenia aż do świtu, bezustannie trzymając dłoń swojej córki. W międzyczasie dołączył do niej pan Hastings, który również nie mógł pogodzić się z losem, który spotkał Ann. Oboje rodziców nie wiedzieli kogo powinni obwiniać za tą tragedię. Nie mieli pojęcia co tak właściwie się tam stało i jaki był powód tego, że biała furgonetka uderzyła w samochód Luke’a, sprawiając, że jego auto dachowało. Setki pytań pojawiały się w ich głowach, jednak w najbliższym czasie nie zamierzali zaprzątać sobie nimi umysłu, chcąc skupić się na córce, która choć nie była tego świadoma, bardzo ich potrzebowała.
Trójka przyjaciół – Ash, Michael i Calum, również nie opuściła szpitala. Wciąż w ciszy i całkowitym skupieniu siedzieli na korytarzu, a każdy z nich toczył samotną walkę z własnymi myślami. Zastanawiali się jak bardzo wszystko się zmieni. Modlili się, żeby Ann odzyskała przytomność. Chcieli, żeby ona i Luke ponownie tworzyli najbardziej kochającą się parę na świecie. Zawsze im zazdrościli. Nie robili tego złośliwie, bo oczywiście bardzo cieszyli się ich szczęściem, jednak gdzieś w głębi duszy sami chcieli kiedyś znaleźć sobie kogoś, kogo mogliby obdarzyć tak szczerym uczuciem.
Do sali, w której przebywał Luke, weszła jego mama. Wiedziała, że jego życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, ale to nie powstrzymało ją przed uronieniem łez. Zadawała sobie pytanie, dlaczego ten wypadek zdarzył się właśnie jemu i Ann. Podeszła do łóżka i delikatnie usiadła na jego skraju. Pogłaskała ciepły, poraniony policzek swojego syna, patrząc na jego pogrążoną w głębokim śnie twarz.
- Synku… - kobieta załkała – Nie wiem co bym zrobiła, gdybym Cię straciła. – mówiła, dalej cicho szlochając – Módlmy się, żeby Ann wyszła z tego cało. – chwyciła jego dłoń i pogładziła ją kciukiem.
Podobnie jak pani Hastings, mama Luke’a spędziła przy łóżku swojego jedynego syna całą noc. Nie zmrużyła oczu nawet na ułamek sekundy. Nie chciała spać w momencie, w którym on miał się obudzić. Pragnęła być przy nim. To ona chciała być tą, która przekaże mu informacje o stanie jego dziewczyny jako pierwsza. Wiedziała, że jeśli powie u o tym delikatnie i spokojnie, to chłopak może jakoś sobie z tym poradzi choć była również świadoma tego, że będzie to jedna z najgorszych wieści, jakie słyszał kiedykolwiek w całym swoim życiu. Obawiała się, że Luke będzie obwiniał siebie za to co się stało, że nie poradzi sobie z tym i nie będzie w stanie wybaczyć tego samemu sobie, przez co jego życie straci sens a on sam pogrąży się w głębokiej depresji.
Dokładnie o godzinie siódmej dwadzieścia trzy, powieki Luke’a powoli zaczęły się podnosić, ukazując jego idealnie błękitne tęczówki, na które padały dostające się przez okno, poranne promienie słońca. Zdezorientowany chłopak nie wiedział co się dzieje, nie miał pojęcia gdzie się znajduje i jakim cudem się tu znalazł. Rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero po kilku sekundach zorientował się gdzie jest. Poczuł ogromny ból przeszywający całe jego posiniaczone ciało, dostrzegł rękę włożoną w gips a w jego głowie pojawił się obraz tego, co zdarzyło się zeszłego wieczoru.
- Mamo? – spojrzał na śpiącą na krzesełku znajdującym się przy jego łóżku kobietę, która mocno ściskała jego prawą dłoń. – Mamo? – poruszył ręką by ją obudzić.
- O mój Boże, Luke. – blondynka natychmiast oprzytomniała i zorientowała się, że jej syn nareszcie się obudził. – Jak się czujesz, kochanie? – spytała, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Chłopak nie zareagował na jej pytanie. Wpatrywał się w okno jak zahipnotyzowany i usiłował przypomnieć sobie wszystko sprzed kilkunastu godzin.
- Gdzie jest Ann? – szepnął wyjątkowo cicho, a jego mama ledwo mogła dosłyszeć co mówił. Przeniósł swój wzrok na nią, oczekując odpowiedzi. Kobieta bała się powiedzieć mu prawdę. Wiedziała, że nie jest w najlepszym stanie i złe wieści mogą go jeszcze pogorszyć, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna go okłamywać i powiedzieć mu wszystko.
- Luke… - zaczęła, na co on wyrwał swoją dłoń z jej mocnego uścisku.
- Gdzie jest Ann?! – wrzasnął tak głośno, że usłyszeć go mógł chyba każdy kto znajdował się w szpitalu, nawet mama brunetki, która przebywała na piętrze wyżej ze swoją wciąż nieprzytomną córką. – Gdzie do cholery jest moja dziewczyna?! 

___________________________________________________________

i jak wrażenia po trzecim rozdziale? 

Mam ogromną prośbę. Czy każdy, kto to czyta mógłby zostawić po sobie komentarz? Wystarczy, że napiszecie kropkę, przecinek, cokolwiek. Po prostu nie wiem czy jest dalej sens to pisać, skoro czyta 4-5 osób. Nad rozdziałem siedzę po kilka godzin, bo staram się by wyszedł jak najlepszy. Skomentujcie, będę naprawdę wdzięczna.

Nowy wygląd bloga. Podoba wam się? W ciągu ostatnich dwóch dni zmieniałam go kilka razy. Siedziałam i robiłam nagłówki po kilka godzin. Mam nadzieję, że ten jest okej.

Pojawiła się ankieta, którą możecie znaleźć w kolumnie po prawej stronie. 
Poza tym "Amnesia" jest już również na WATTPAD.

Dziękuję za uwagę, kolejny rozdział w przyszłym tygodniu.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 2



Otworzyła leniwie oczy, kiedy jaskrawe promienie słoneczne wpadły do sypialni przez okno, oświetlając jej zaróżowioną, zaspaną twarz. Leniwie zamrugała, rozglądając się wkoło. Z jej ust wydobyło się wyjątkowo głębokie ziewnięcie. Zerknęła w prawą stronę dostrzegając śpiącego jak niemowlę Luke’a. Nie mając serca go budzić, podniosła się z łóżka i stanęła na równe nogi, przeciągając się tak mocno, że omal nie dosięgnęła rękoma do sufitu. Poprawiła jeszcze poduszkę, na której leżała, po czym zwinnym krokiem udała się do łazienki. Wiedząc, że dziś sobota, nie musiała się nigdzie stroić. Wystarczyły stare dresy, jedna z koszulek jej ukochanego chłopaka i włosy pozostawione w nieładzie, wcześniej przeczesane jedynie grzebieniem. Kiedy po ubraniu się, udała się z powrotem do sypialni, do jej uszu dobiegł dźwięk cichego pochrapywania. Uśmiechnęła się sama do siebie, słysząc to. Dochodziła już jedenasta a Luke nadal spał jak zabity. W tej chwili nic nie było w stanie go obudzić. Postanowiła jednak zapewnić sobie trochę rozrywki, chwytając czerwony kubek stojący na stoliku, napełniając go letnią wodą i zbliżając się do blondyna, który nie spodziewał się niczego i nie miał pojęcia o tym co planuje Ann.
- Pobudka. – krzyknęła mu do ucha.
Zero reakcji.
- Wstawaj! – podniosła głos jeszcze bardziej, nie mogąc doczekać się aż zrobi to co zaplanowała.
- Mhm. – mruknął, przekręcając się na drugi bok.
- Sam tego chciałeś. – powiedziała, po czym jednym, szybkim ruchem przechyliła kubek a jego zawartość po chwili znalazła się na twarzy Luke’a, mocząc przy tym jego jasne włosy, które opadły mu na czoło.
- Zwariowałaś? – ocknął się w przeciągu ułamka sekundy, patrząc na nią gniewnie, wciąż będąc mocno zdezorientowanym.
- Skoro nie chciałeś wstać po dobroci, musiałam coś zrobić. – wyjaśniła wciąż nie mogąc opanować śmiechu, który ją ogarnął. – Gdybyś tylko widział swoją minę. – chichotała, trzymając się za brzuch, który z rozbawienia zaczął ją boleć.
- Odwdzięczę się za to, obiecuję. – przetarł dłońmi wilgotną twarz a następnie wstał z łóżka i zaczął przechadzać się po pokoju, w międzyczasie cmokając ją przelotnie w usta.
Dziś dzień rocznicy. Ann nie wiedziała czy dać mu prezent już teraz, czy może poczekać do wieczora, który mieli spędzić tylko we dwoje w ich wspólnym mieszkaniu. Po chwili namysłu, postanowiła jednak wstrzymać się z upominkiem i uzbroić się w cierpliwość. Przecież to tylko kilka godzin.
Popołudnie minęło im stosunkowo szybko. Zjedli zamówioną na obiad pizzę, oglądali telewizję i grali w gry. Ann zauważyła, że im bliżej wieczora było, tym bardziej Luke stawał się zdenerwowany. Ciągle udzielał jej wymijających odpowiedzi, unikał jej wzroku, ciągle pocierał dłońmi o spodnie, co było jego w pewnym sensie nerwowym tikiem. Gdy na zegarze wybiła osiemnasta, podniósł się z miejsca i stanął naprzeciwko dziewczyny, szeroko się uśmiechając. Brunetka nie wiedziała czego ma się spodziewać.
- Mam dla Ciebie niespodziankę. – rzekł, chwytając ją za obie ręce i patrząc jej głęboko w oczy.
- Jaką? – spytała zaciekawiona.
- Zobaczysz. Ubierz się i zejdź na dół. Czekam przy samochodzie. – odpowiedział, ignorując jej proszący o jakiekolwiek wyjaśnienie wzrok, po czym założył swoją bluzę i wyszedł na zewnątrz.
Była zdezorientowana. Co takiego planował? Pospiesznie przebrała się w jeansy, zarzuciła sweter i chwyciła leżącą na szafce torebkę. Po drodze zdążyła jeszcze wrzucić do niej jej prezent dla Luke’a. Zbiegła po schodach a po chwili dostrzegła blondyna, czekającego na nią w czarnym samochodzie. Siedział wpatrzony w przestrzeń, wybijając jakiś bliżej nieokreślony rytm na kierownicy.  Ann wsiadła do środka nie odzywając się ani słowem, ponieważ wiedziała, że i tak nie zdoła wyciągnąć z niego żadnych informacji o tym, co przygotował.
- Nie będziesz żałować. – szepnął i musnął delikatnie jej ciepły policzek, po czym odpalił auto i ruszył przed siebie.
Miasto było wyjątkowo zatłoczone tego dnia. Tysiące samochodów na ulicach, ogromne korki, tłumy ludzi przechadzające się po chodnikach, dlatego też jechali dość długo, zwłaszcza, że mieszkali raczej w spokojniejszej części Nowego Jorku. W końcu patrząc przez okno, dziewczyna dostrzegła znajomy widok. Central Park. Luke zaparkował samochód na parkingu, gdzie z ledwością udało mu się znaleźć wolne miejsce. Wysiadł na zewnątrz, okrążając auto i podbiegając do drzwi przy których siedziała brunetka, by je przede nią otworzyć. Dżentelmen.
- O nic nie pytaj, po prostu chodź za mną. – chwycił jej dłoń i zaczął ciągnąć ją za sobą. Posłuchała go i nie zadawała żadnych zbędnych pytań, pomimo tego, że jej ciekawość z sekundy na sekundę stawała się coraz większa.
Doskonale znała Central Park, ponieważ będąc jeszcze dzieckiem bardzo często przychodziła tu ze swoimi rodzicami. Mieli w zwyczaju spędzać tu praktycznie każde niedzielne popołudnie. Była to pewnego rodzaju rodzinna tradycja, której niestety dłużej nie utrzymują. Ann rozejrzała się wokoło i miała wrażenie, że już wie, gdzie jest prowadzona. Jej przypuszczenia potwierdziło to, co zobaczyła kilka chwil później.
- Zamknij oczy. – Luke poprosił ją, zatrzymując się.
- Dobrze.
- Tylko proszę, nie podglądaj. – dla pewności zakrył jej oczy jedną ze swoich dłoni, podczas gdy druga wciąż mocno trzymała, trzęsącą się z nerwów rękę jego dziewczyny.
Szli tak przez kilkanaście metrów po czym stanęli.
- Już mogę otworzyć? – brunetka spytała, zastanawiając się co za chwilę ujrzy. Co takiego Luke zaplanował?
- Tak. – odpowiedział, zdejmując dłoń z jej powiek.
Dostrzegła niewielki koc rozłożony pośród drzew, oświetlony leżącymi na około białymi światełkami. Obok leżała gitara należąca do blondyna.
- Luke… - westchnęła.
- Ciii, nic już nie mów. – uciszył ją, chwytając jej dłoń i prowadząc w to wyjątkowe miejsce, przygotowane specjalnie dla niej.
- Tylko powiedz mi jak to zrobiłeś, przecież byłeś ze mną w domu przez cały dzień? – spytała, wciąż wpatrując się w niego z lekkim niedowierzaniem, że był zdolny do zrobienia czegoś tak wyjątkowego i oryginalnego.
- Ashton mi pomógł. – odpowiedział, po czym pomógł jej usiąść na miękkim, beżowym kocu.
Ann była pod ogromnym wrażeniem. Zaczęła obawiać się, że jej prezent nie będzie tak dobry jak to, co zrobił dla niej Luke. Zastanawiała się czy w ogóle mu go wręczyć, ale w końcu uznała, że jeśli nie podaruje mu nic, jeszcze pogorszy swoją, i tak już nienajlepszą sytuację. Gdy zajęli już miejsca obok siebie, dziewczyna powoli sięgnęła po leżącą obok niej torebkę, a po chwili w dłoniach trzymała już pięknie ozdobione pudełko.
- Też mam coś dla Ciebie. – szepnęła mu do ucha, na co on pytająco na nią spojrzał. – Teraz ty zamknij oczy. – poprosiła, a on natychmiast spełnij jej małą prośbę.
Miała jeszcze krótką chwilę zawahania, jednak wiedziała, że już nie ma odwrotu i nie jest w stanie wymyślić żadnego, innego prezentu.
- Proszę. – podsunęła podarunek w jego stronę a on powoli podniósł powieki, odsłaniając swoje błękitne tęczówki. – Wiem, że to nic w porównaniu z twoim prezentem, ale mam nadzieję, że się spodoba. – zaczęła nerwowo się tłumaczyć, spuszczając wzrok w ziemię. Luke delikatnie otworzył pudełko, uważając by przypadkiem go nie zniszczyć, a kiedy zobaczył zawartość, na jego ustach mimowolnie pojawił się szczery uśmiech. Dwie uśmiechnięte twarze, zakochanych w sobie do szaleństwa osób. Doskonale pamiętał kiedy zrobiona została fotografia, którą Ann umieściła w szklanej ramce. Trzydziesty pierwszy grudnia zeszłego roku. Spędzali go wtedy tylko we dwoje. Mieli kilka zaproszeń od przyjaciół, jednak wszystkie odrzucili, pragnąc spędzić Sylwestra razem. Wyszli na zewnątrz, gdy o północy całe niebo nad Nowym Jorkiem rozbłysło tysiącami różnokolorowych barw. Zbliżyli się do siebie, najpierw czule się pocałowali i a następnie szeroko uśmiechnęli krzycząc „szczęśliwego nowego roku” do obiektywu trzymanego przez Ann aparatu. Pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj. Na samo wspomnienie tych cudownych chwil, uśmiechnął się.
- Dziękuję, to najpiękniejszy prezent jaki mogłaś mi dać. – powiedział, obejmując ją, jedną dłonią gładząc jej plecy a drugą dotykając miękkich, brązowych włosów. – Kocham Cię.
- Też Cię kocham. – odparła, a jedna, mała łza spłynęła po jej policzku na widok reakcji Luke’a na otrzymany upominek.
- Mam dla Ciebie coś jeszcze. – szepnął, trzymając swoje usta tuż przy jej uchu. Zdezorientowana Ann spojrzała na niego, zastanawiając się, co jeszcze wymyślił. Blondyn przesunął się kawałek, by sięgnąć ręką, po leżącą obok gitarę. – Napisałem ją dla Ciebie, Ann. – wyjaśnił, kładąc instrument na swoim kolanie, a już po chwili słychać było delikatne dźwięki strun, o które uderzały jego palce.

„Kiedy widzę twoją twarz

nie ma rzeczy, którą bym zmienił

bo jesteś wspaniała

taka jaka jesteś

a kiedy się uśmiechasz, cały świat zatrzymuje się i wpatruje przez chwilę

Bo jesteś wspaniała

Taka jaka jesteś”*

Śpiewał, a perfekcyjnie czysty i głęboki głos rozbrzmiewał wśród szeleszczących drzew, zwracając uwagę spacerujących po wąskich ścieżkach przechodniów, którzy stawali i w ogromnym podziwie przyglądali się utalentowanemu blondynowi. Ann zaniemówiła. Tekst utworu, który specjalnie dla niej skomponował był tak piękny, że z oczu brunetki mimowolnie zaczęły lecieć łzy szczęścia. Zakryła usta dłonią, wciąż w niedowierzaniu wpatrując się w Luke’a, który po chwili zakończył piosenkę, odłożył instrument na bok i spojrzał jej głęboko w oczy. Wiedziała, że to, o czym śpiewał było prawdziwe. Wystarczyło na niego popatrzeć, a od razu można było dostrzec siłę uczuć, którą ją darzył.
- Kochanie, nie płacz. – otarł jej mokry od łez policzek, a drugą dłonią uniósł jej podbródek ku górze tak, by na niego spojrzała. – Co się stało? – zapytał z troską w głosie, nie mogąc rozszyfrować zachowania dziewczyny.
- Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham, Luke. – wykrzyczała, po czym dosłownie rzuciła się na niego, powodując, że oboje upadli na miękki koc, śmiejąc się przy tym. – Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. – mówiła, dalej tuląc się do niego.
- Na zawsze razem? – spytał, odsuwając ją lekko od siebie i przybliżając usta do jej rozgrzanych, drążących z emocji warg.
- Na zawsze. – brunetka odpowiedziała, pogrążając ich oboje w czułym, ale jednocześnie wyjątkowo namiętnym pocałunku.
Nie wstydzili się okazywać sobie tego jak bardzo się kochają. Nie zwracali uwagi na to, że przechodzący w oddali ludzie, przyglądali się im. To był ich moment, którym postanowili cieszyć się tak długo jak tylko mogli. Po kilku minutach, z ogromną wręcz niechęcią, odsunęli się od siebie a chłopak niespodziewanie wyjął zza pleców butelkę szampana. Po chwili sięgnął dalej, i z futerału, w którym znajdowała się jego gitara wyjął również dwa kieliszki, które napełnił musującym trunkiem.
- Nie powinieneś pić. – Ann spojrzała na niego. – Przecież prowadzisz, to niebezpieczne. – przejęła się.
- Po kieliszku szampana nic mi nie będzie, przecież i tak nie mieszkamy tak daleko stąd. – odparł, przepełniony pewnością siebie. – Nie martw się na zapas. – dodał, podnosząc szkło do góry, by wznieść toast. - Za nas. – wykrzyczał, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Za naszą miłość. – dodała dziewczyna, a następnie oboje upili po kilka łyków ze swoich kieliszków.
Nim spostrzegli, cała zawartość butelki została opróżniona, a oni oboje leżeli wtuleni w siebie, obserwując zbierające się na niebie gęste chmury. Nie przejmowali się tym jednak i dalej cieszyli się swoją obecnością.
- Obiecaj mi coś. – Luke zaczął, przenosząc swój wzrok na patrzącą w przestrzeń Ann.
- Wszystko, czego tylko sobie życzysz. – odpowiedziała bez większego zastanowienia, spoglądając na niebieskie tęczówki chłopaka.
- Obiecaj, że cokolwiek się stanie, nie przestaniesz mnie kochać. – wyszeptał, przysuwając się do niej tak, że ich czoła się stykały.
- Obiecuję. – szepnęła po czym złączyła się z nim w cudownym pocałunku.
Nagle oboje poczuli niewielkie krople deszczu spadające z gęstych, czarnych chmur znajdujących się nad nimi. Pozornie niegroźny, przyjemny wręcz deszczyk po kilku chwilach przerodził się w ulewę, która natychmiastowo ich zmoczyła. Szybko podnieśli się i zaczęli głośno śmiać, patrząc na wodę, która kapała z czubków ich nosów. Luke chwycił dziewczynę za biodra, po czym jednym ruchem przyciągnął ją do siebie a ona już po chwili spoczęła w jego ramionach. Ich doszczętnie przemoknięte ubrania przylgnęły do ich rozgrzanych ciał. Stali chwilę w całkowitym milczeniu, wpatrując się sobie głęboko w oczy i obdarowując się szczerymi uśmiechami. Po chwili chłopak złapał Ann, unosząc ją w górę, a ona natychmiastowo oplotła jego biodra swoimi długimi nogami. Blondyn zawirował kilka razy wokół własnej osi, nie puszczając brunetki, która zaczęła piszczeć. Delikatnie postawił ją na ziemi, uniósł twarz i pocałował tak czule, jak nigdy dotąd. Nie obchodziło ich to, że całkowicie przemokli, a ulewa z minuty na minutę stawała się coraz bardziej silna i gwałtowna. Czuli się jak w jakimś filmie, w którym grali rolę zakochanych w sobie do szaleństwa osób.
- Powinniśmy wracać. – krzyknęła Ann, nie chcąc by jej głos został zagłuszony przez dudniący deszcz.
Luke mocno złapał jej dłoń, po czym oboje zaczęli biec w stronę samochodu tak szybko jak tylko to było możliwe. Dobre humory nadal ich nie opuszczały, co można było zauważyć po ich głośnym i wyjątkowo donośnym śmiechu. Dotarli do auta, po chwili szybko do niego wsiadając. Ich mokre włosy przykleiły się do ich twarzy, nadając im bardzo zabawny wygląd. Wnętrze samochodu kilka minut później również było już całkowicie przemoczone, przez kapiącą z nich wodę. Nie zwracali jednak na to uwagi i dosłownie kilka sekund później kontynuowali to, co musieli wcześniej przerwać. Spragnione dotyku ciało Ann, robiło się coraz cieplejsze a ręce Luke’a delikatnie gładziły jej brzuch, powoli podnosząc mokrą od deszczu bluzkę. Dziewczyna cicho jęknęła, co było dla niej naturalną reakcją w takiej sytuacji, jednak wiedziała, że musi to przerwać.
- Luke… - szepnęła mu prosto do ucha, podczas gdy on całował jej rozpaloną szyję. Udawał, że jej nie usłyszał i dalej kontynuował. – Luke… - brunetka nie dawała za wygraną.
- Coś nie tak? – w końcu się odezwał, zerkając na nią pytająco.
- Wracajmy. – powiedziała, naciągając z powrotem białą koszulkę na odkryty brzuch. – Dokończymy w domu. – dodała, patrząc na niego uwodzicielskim wzrokiem, co najwyraźniej dało mu wiele do zrozumienia, bo szybko przekręcił kluczyk i odpalił auto, które po chwili z piskiem opon wyjechało na śliską od deszczu jezdnię. 


__________________________________________________

* refren piosenki Bruno Marsa - Just The Way You Are

wybaczcie, że znów nie wyszedł zbyt ciekawy, ale początkowe rozdziały mają to do siebie, że akcja dopiero zaczyna się rozwijać.
dziękuję, że kilka osób pofatygowało się i skomentowało poprzedni rozdział. to dużo dla mnie znaczy, więc jestem naprawdę wdzięczna.

jeśli ktoś nie miał okazji zobaczyć zwiastuna to zapraszam ponownie:


zapraszam również do zakładki INFORMOWANI, gdzie możecie zostawiać swój nick z twittera.
kolejny rozdział w okolicach weekendu.