- Gdzie do cholery jest moja dziewczyna?!– donośny krzyk
chłopaka rozległ się po całym szpitalu.
- Luke, uspokój się. – mama blondyna, położyła swoją dłoń na
jego ramieniu, starając się jakoś opanować i załagodzić tę ciężką sytuację.
- Nie uspokoję się, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie. Co
z Ann? – powtórzył, akcentując i podnosząc głos przy drugiej części swojej
wypowiedzi.
- Dobrze, Luke, posłuchaj… - zaczęła, jednak przerwał jej
lekarz, który pospiesznie wbiegł do pomieszczenia, orientując się, że pacjent
się obudził.
- Jak długo nie śpi? – zapytał, podchodząc do łóżka. Założył
stetoskop na szyję i zaczął badać blondyna.
- Kilka minut. – matka odpowiedziała za niego, nie
dopuszczając go do słowa.
- Wygląda na to, panie Hemmings, że pański stan jest lepszy
niż się tego spodziewaliśmy. Pańska ręka jest złamana i będzie musiała pozostać
w gipsie przez następne kilka tygodni. – wyjaśnił. – Jednak będzie pan musiał
zażywać dużą ilość leków przeciwbólowych, ponieważ pańskie ciało nadal jest
obolałe. – kontynuował, oglądając rany i siniaki, którymi pokryte były całe
plecy chłopaka. – Na czole ma pan szwy, ponieważ rana, była naprawdę duża i w
dodatku głęboka, ale proszę się nie przejmować, wszystko jest w jak najlepszym
porządku. Za kilka dni dostanie pan wypis. – uśmiechnął się i zaczął kierować
się ku wyjściu.
- A co z moją dziewczyną? Co się dzieje z Ann Hastings? –
zapytał, nim doktor zdołał opuścić pomieszczenie. Mężczyzna przystanął,
trzymając rękę na klamce. Opuścił głowę na dół i powoli odwrócił się w stronę
Luke’a. Chłopak natychmiast dojrzał smutek w jego oczach. Po jego ciele
przeszedł dreszcz, a wargi zaczęły nerwowo drżeć. Wiedział, że coś jest nie
tak. Bał się usłyszeć tego, co lekarz zaraz mu powie. Obawiał się najgorszego,
jednak w głębi serca wciąż miał skrytą nadzieję, że za chwilę ujrzy Ann
wbiegającą do sali i przytulającą go mocno.
- Cóż… - doktor zaczął, podchodząc do łóżka. – Stan pańskiej
dziewczyny, na razie nie uległ poprawie.
- Co jej się stało? – dopytywał chłopak, a w jego oczach
powoli zaczęły zbierać się łzy.
- Doznała bardzo ciężkich obrażeń. Jeszcze nie odzyskała
przytomności. – wyjaśnił, po czym położył dłoń na ramieniu Luke’a, by okazać mu
choć odrobinę wsparcia, którego tak bardzo potrzebował.
- Co? To niemożliwe, to się nie dzieje naprawdę! – krzyczał,
próbując wstać, ale został powstrzymany przez stojącego obok lekarza i swoją
matkę. – Boże, to wszystko moja wina! – dalej wrzeszczał tak głośno jak tylko
umiał. – To przeze mnie! – emocje przejęły nad nim kontrolę i nie potrafił
zapanować nad swoim zachowaniem, szarpiąc się, próbując opuścić szpitalne
łóżko.
- Luke, uspokój się, lekarze nad wszystkim panują. – matka
próbowała za wszelką cenę go uspokoić.
- A co jeśli ona umrze?! – blondyn spojrzał na nią tak, że w
oczach kobiety mimowolnie pojawiły się łzy.
- Robimy co w naszej mocy. – wtrącił się doktor. – Jeśli
odzyska przytomność, wtedy będziemy w stanie dokładnie stwierdzić jakich
obrażeń doznała.
- Jeżeli jej nie uratujecie, to was zabiję, rozumiesz to!? –
syknął, patrząc wrogo na mężczyznę, który zrobił krok w tył widząc reakcję
chłopaka.
W tym samym czasie, do pomieszczenia weszła trójka
chłopaków, których twarze od razu się rozpromieniły, gdy zobaczyli, że Luke już
nie śpi. Pospiesznie podeszli do łóżka, przepychając się nawzajem, ponieważ
każdy chciał podejść do niego pierwszy.
- Luke, stary, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
– Ashton, podszedł i obdarzył go braterskim uściskiem, uważając jednak by nie
sprawić mu bólu. – Jak się czujesz? – zapytał, odsuwając się od niego i
spoglądając mu w oczy, w których dostrzegł ogromny smutek. Doskonale wiedział,
co było tego przyczyną. Nawet nie chciał sobie wyobrazić, jak bardzo przeżywał
to co się wydarzyło. Minęła dość długa chwila a chłopak wciąż nie odpowiedział
na jego pytanie, pusto wpatrując się w przestrzeń, ignorując wszystkich
znajdujących się na sali.
- Luke, wszystko dobrze? – odezwał się Michael, wychylając
głowę zza pleców Ash’a.
- To moja wina… - w końcu otworzył usta, spuszczając głowę w
dół, nie zerkając na żadnego ze swoich przyjaciół. – To wszystko moja, cholerna
wina. – dalej mówił, jednak jego słowa nie były skierowane do nikogo. Rozmawiał
sam ze sobą, wypowiadając swoje myśli na głos.
- Nie, to był wypadek. – Calum podszedł do niego i położył
mu dłoń na ramieniu, by go pocieszyć, jednak bezskutecznie, bo blondyn za
chwilę ją z siebie zrzucił.
- Nie obwiniaj się. – powiedział Ashton, ponownie podchodząc
do niego i wysilając się na mały uśmiech.
- Nic nie rozumiesz. – Luke warknął, zaciskając dłoń w
pięść. – Dlaczego byłem tak lekkomyślny? Dlaczego, do cholery jej nie
posłuchałem? – mówił cicho, tak by nikt go nie usłyszał. W jego głowie pojawiły
się wspomnienia z zeszłej nocy. Był przekonany, że to przez niego doszło do
wypadku, przez to, że prowadził auto pod wpływem alkoholu w dodatku
przekraczając dozwoloną prędkość. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że ignorował
wszystkie ostrzeżenia, które dawała mu Ann. Dziewczyna prosiła go o to, by nie
pił, później o to, by zwolnił, jednak on z ogromną pewnością siebie, nie
zwracał uwagi na jej słowa i dalej postępował według swoich zasad.
- O czym ty mówisz, Luke? – głos Michael’a wyrwał go z
przemyśleń. Podniósł wzrok i w końcu spojrzał na trójkę przyjaciół, która wciąż
znajdowała się przy jego łóżku.
- Co dokładnie się wczoraj wydarzyło? – zapytał Calum,
patrząc na niego zaciekawionym wzrokiem.
Luke bał się zdradzić im prawdę. Obawiał się tego, że odsuną
się od niego przez to, że był na tyle głupi i przez niego, jego ukochana walczy
w tej chwili o życie i nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy.
Zastanawiał się jak jego życie mogłoby wyglądać bez niej. Jedyne co widział to
pustka. Nie był w stanie normalnie egzystować na tym świecie bez Ann. Brunetka
była miłością jego życia i nigdy nie byłby w stanie pokochać kogoś innego. Ona
była najważniejsza.
- Ja… Ja… - zaczął się jąkać, próbując ułożyć słowa w
konkretne zdania.
Nagle do pomieszczenia wszedł lekarz i przerwał to, co Luke
zamierzał powiedzieć swoim przyjaciołom. Z jednej strony chłopak ucieszył się,
że nie musiał mówić im prawdy, ale z drugiej strony czuł się podle przez to, że
ich okłamywał, pomimo tego, że byli jednymi z najbliższych mu osób, którym
ufał, i na których zawsze mógł polegać. Tym razem jednak ich zawiódł.
- Przykro mi, chłopcy, ale Luke potrzebuje teraz ciszy i
spokoju. – poinformował, wskazując ręką na drzwi wyjściowe. – Musi dużo
odpoczywać. – dodał, a Ashton, Mike i Calum opuścili posłusznie salę, machając
swojemu przyjacielowi na pożegnanie.
- Doktorze? – cichy głos chłopaka dotarł do uszu lekarza,
który zbliżył się do jego łóżka.
- Tak?
- Mogę się z nią zobaczyć? – zapytał, patrząc mu błagalnie w
oczy.
- Nie odzyskała jeszcze przytomności, Luke. – odparł.
- Wiem, ale proszę. Tylko na chwilę. – prosił dalej. Jedyne
o czym marzył w tej chwili to ujrzeć ją. Jej twarz, która zawsze była
uśmiechnięta, jej piękne, długie włosy, które zawsze opadały jej na ramiona i
pachniały słodkim zapachem wanilii. Chciał ujrzeć jej czekoladowe oczy, w które
mógł wpatrywać się godzinami. Pragnął poczuć jej perfumy, którymi zawsze pachniała
jej szyja.
- Powinieneś teraz odpoczywać. – powiedział mężczyzna,
odwracając się z zamiarem opuszczenia sali i zostawienia Luke’a samego, jednak
został powstrzymany przez zaciskającą się na jego rękawie dłoń chłopaka.
- Proszę. – spojrzał na niego błagalnie, a w jego oczach
zaczęły zbierać się łzy.
*
Z pomocą doktora, Luke udał się na trzecie piętro szpitala,
gdzie znajdowała się nieprzytomna wciąż Ann. Bał się widoku, który za chwilę
miał ujrzeć, jednak nie powstrzymało go to. Przed samymi drzwiami, wziął bardzo
głęboki oddech, przygotowując się na najgorsze. Skinął głową do stojącego obok
lekarza, który chwycił klamkę i pchnął otwierające się do wewnątrz drzwi.
- Ann… - szepnął widząc swoją dziewczynę leżącą nieruchomo
na łóżku, podłączoną do kilku maszyn. Górna część jej głowy była zabandażowana,
a jej twarz pokryta wieloma siniakami i rozcięciami. Chłopak przyłożył dłoń do
ust, próbując się uspokoić i opanować ogarniający go smutek i poczucie winy,
które z minuty na minutę coraz bardziej go dręczyło. Doktor wyszedł,
zostawiając go samego z Ann. Luke podszedł do jej łóżka, po czym usiadł na jego
skraju. Chwycił dłoń dziewczyny i zaczął gładzić kciukiem jej delikatną skórę
pomimo tego, że wiedział, iż nie może poczuć jego dotyku. – Tak bardzo Cię
przepraszam, Ann. – po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. – To wszystko
moja wina. Dlaczego nie mogłem Cię posłuchać? Ty zawsze miałaś rację, zawsze
wiedziałaś co dla mnie najlepsze. A ja spieprzyłem to wszystko. – spuścił wzrok
w dół, próbując opanować emocje. – Wiem, że prawdopodobnie nigdy mi tego nie
wybaczysz, ale ja nigdy nie przestanę Cię kochać. Jesteś silna, wyjdziesz z
tego. Zawsze ze wszystkim dawałaś sobie radę, to i tym razem Ci się uda. – mówił
patrząc na nią, choć wiedział, że nie ma żadnych szans na to, by dziewczyna go
usłyszała. – To ja powinienem tu teraz leżeć zamiast Ciebie. Nie zasłużyłaś
sobie na taki los. To stało się przeze mnie, Ann, oboje doskonale o tym wiemy.
– dalej mówił sam do siebie, wmawiając sobie, że brunetka go słyszy.
- Wszystko w porządku? – do sali zajrzał lekarz, który
prawdopodobnie cały czas stał pod drzwiami w razie gdyby coś zaczęło się dziać.
- Tak. – Luke odparł. – Proszę dać nam jeszcze kilka minut.
Mężczyzna zgodził się na jego prośbę i ponownie opuścił
pomieszczenie, pozostawiając załamanego chłopaka, trzymająca mocno za rękę
swoją nieprzytomną dziewczynę.
- Te trzy lata z Tobą, były najlepszymi latami w całym moim
życiu, wiesz? – dalej zaczął mówić, patrząc na jej zamknięte oczy. – Pamiętasz
dzień, w którym się poznaliśmy? Dwudziesty drugi września dwutysięcznego
dziesiątego roku. Co by było, gdybym wtedy nie wpadł na Ciebie w Central Parku i nie oblał cię swoją kawą? – na jego ustach pojawił się niewielki
uśmiech, wywołany miłym wspomnieniem. – Byłaś wtedy taka nieśmiała, Ann.
Zarumieniłaś się, kiedy spojrzałem w Twoje oczy i patrzyłaś w ziemię, by tylko
uniknąć mojego wzroku. Zaproponowałem pójście na lody w zamian za to, że przeze
mnie wylałaś swój napój. Dobrze, że się zgodziłaś. Można powiedzieć, że była to
nasza pierwsza randka. Pamiętam nawet w co byłaś ubrana. Ta beżowa sukienka,
prawda? – patrzył na nią nieprzerwanie, zadając jej pytanie, nie oczekując
jednak żadnej odpowiedzi. – Na początku było trochę niezręcznie. – zaśmiał się
cicho. – Ale potem tak świetnie nam się rozmawiało. Zaproponowałem drugie
spotkanie, a Ty się zgodziłaś. Od tamtej pory moje życie zaczęło nabierać
kolorów. Wtedy dopiero zrozumiałem jak to jest być naprawdę szczęśliwym i
kochać kogoś tak mocno. – pogładził dłonią jej blady policzek. – A pamiętasz
naszą pierwszą, prawdziwą kłótnię, przez którą nie odzywałaś się do mnie przez
ponad tydzień? Wiem, że nie powinienem był Cię okłamywać, że idę odwiedzić
rodziców a tak naprawę poszedłem na imprezę. Ashton mnie przekonał i nie mogłem
nie pójść. Cieszę się, że mi wtedy wybaczyłaś. Byłaś… - zatrzymał się na
chwilę. - … to znaczy jesteś taka wyrozumiała. Jesteś prawdziwym skarbem, Ann.
– szepnął, całując jej dłoń, którą wciąż trzymał. – Jak się obudzisz, to
wynagrodzę Ci to wszystko, obiecuję. Kocham Cię i nigdy nie przestanę, pamiętaj
o tym.
Lekarz ponownie wszedł na salę, tym razem jednak nie pytając
o nic, podszedł do Luke’a i pomógł mu wstać. Chłopak nie stawiał żadnych oporów,
ponieważ wiedział, że nie będzie mógł spędzić z nią kilku godzin. Na razie
musiały wystarczać mu minuty, które w jej obecności mijały niczym sekundy.
- Kiedy może się obudzić? – zapytał, kiedy znaleźli się już
na korytarzu.
- Tego nie wiemy. – odparł mężczyzna. – Czasem trwa to kilka
godzin, czasem dni, a czasami nawet tygodni, miesięcy lub nawet lat. – na jego
słowa Luke spuścił głowę. – Ale bądźmy dobrej myśli. – dodał, poklepując go po
ramieniu. Odprowadził blondyna do jego sali, po czym zostawił go samego, by ten
mógł się zdrzemnąć i odpocząć.
O godzinie dziewiętnastej pielęgniarka dała mu porcję
tabletek, które miały nieco uśmierzyć jego ból i pomóc mu zasnąć. Początkowo
Luke stawiał opory i nie chciał zażyć wyznaczonych leków, ale za namową swojej
matki, która cały czas z nim była, wziął je, popijając sporą ilością wody.
Położył się, przekręcił na bok i wpatrywał się w okno. W jego myślach
znajdowały się wszystkie miłe wspomnienia dotyczące Ann. Nie chciał myśleć o
tym, że w podczas gdy on wraca do zdrowia, ona wciąż nie może odzyskać
przytomności. Wyrzuty sumienia jednak dawały o sobie znać coraz bardziej a on
nie mógł sobie z nimi poradzić.
- Mamo… - zaczął, podnosząc głowę i zerkając na kobietę
siedzącą przy nim na łóżku. – To moja wina. To przeze mnie zdarzył się ten
wypadek.
- Luke, to nie two…
- Nie, mamo. To moja wina, zrozum! – krzyknął, po czym opadł
na łóżko patrząc w sufit. – Ann ostrzegała mnie, ale jej nie słuchałem. Byłem
taki głupi…
- Co masz na myśli? – spojrzała na niego pytająco. Była
zdezorientowana.
- Zabrałem Ann do Central Parku, bo mieliśmy trzecią
rocznicę. Trochę wypiłem, potem wsiadłem do samochodu, pomimo tego, że mnie
ostrzegała, że to niebezpieczne. Nie byłem pijany, ale jechałem za szybko.
Byliśmy już na naszej ulicy i wtedy ta ciężarówka… - zrobił krótką przerwę,
mając przed oczami dwa jaskrawe światła pojazdu, który tamtego wieczoru pędził
prosto na nich. -… ona pojawiła się znikąd. Nie zdążyłem jej ominąć, skręciłem
w lewo i wtedy… - zacisnął wargi na sami wspomnienie tego zdarzenia.
_________________________________________________
rozdział przejściowy, ale ważny.
dziękuję za komentarze i wyświetlenia, im ich więcej, tym więcej motywacji.
zaglądajcie również na WATTPAD
jeśli piszecie swoje ff o 5sos, lub tłumaczycie, zostawcie linka, chętnie poczytam.